Historię eksploracji kosmosu najczęściej poznajemy z perspektywy tych, którzy wbili się w skafandry i opuścili naszą planetę. Czy wspomnienia dyrektora kontroli lotów mogą okazać się równie inspirujące i ciekawe, co przygody astronautów?
Zapewne niewielu ludzi może pochwalić się przeżyciem czegoś choćby w najmniejszym stopniu porównywalnego z lotem na Księżyc czy odwiedzeniem Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. To naturalne, że pragniemy słuchać o tym, jak to jest przebywać w stanie nieważkości i wyobrażać sobie, co czuje osoba spoglądająca na Ziemię z dystansu. Powinniśmy jednak mieć świadomość, że za każdym sławnym astronautą stoi rzesza cichych bohaterów, wykonujący mozolne obliczenia, podejmujący kluczowe decyzje i czuwających nad najdrobniejszymi detalami misji.
Recenzowana praca Houston, lecimy! stanowi obszerny zapis wspomnień jednego z takich bohaterów – wieloletniego dyrektora lotów NASA, Paula Dye’a. Człowieka, który był zaangażowany w planowanie, kierowanie, kontrolowanie i koordynowanie zespołu szykującego loty większości amerykańskich wahadłowców.
Chyba od zawsze byłem rozkochany w bohaterach niskobudżetowych produkcji science fiction (…), naukowcach ratujących ludzkość. Główna postać, mężczyzna inżynier lub naukowiec, przerywał zawsze paplaninę polityków, by nazwać problem po imieniu i obwieścić, jak można mu zaradzić. Stawał się przywódcą, bo znał odpowiedzi na kluczowe pytania. Ludzie podążali za nim z uwagi na jego wiedzę i charyzmę. Tak właśnie postrzegałem dyrektora lotu. Miał to być ktoś, kto bierze sprawy w swoje ręce, zna odpowiedzi na najistotniejsze pytania i potrafi zainspirować innych, aby podążali za nim.
Części z was pewnie zdążyła już przemknąć przez głowę myśl, że nie jest to propozycja dla każdego. Jeżeli należycie do grona czytelników, przyzwyczajonych do literackiej maestrii lub nieprawdopodobnych, jeżących włos na głowie opowieści narratora – wiele fragmentów Houston, lecimy! rzeczywiście może was znużyć. To książka skierowana do ludzi zainteresowanych tematem. Niekoniecznie znawców astronautyki, ale jestem przekonany, że koneserzy lotów kosmicznych (a tych na pewno wśród Kwantowiczów nie brakuje) najpełniej docenią jej zawartość.
W książce Dye’a wyodrębniłbym trzy zasadnicze warstwy: autobiograficzną, historyczną oraz popularnonaukową. Najważniejsza jest oczywiście ta pierwsza, stanowiąca jednocześnie główną oś całej narracji. Poznajemy autora, kiedy trafia do NASA jako nieopierzony student łączonego programu kształcenia. Towarzyszymy mu, kiedy rozpoczyna praktykę w dziale operacyjnym centrum kontroli lotów. Śledzimy go podczas kolejnych testów, wymaganych do pokonywania następnych szczebli kariery i oczywiście, kiedy zasiada w fotelu dyrektora lotów. Wszystkie te etapy dają nam niecodzienną szansę przyjrzenia się od kuchni funkcjonowaniu najsłynniejszej agencji kosmicznej. Dowiemy się wiele na temat zasad naboru kandydatów, wymaganych kompetencji, wewnętrznych procedur i specyficznych obyczajów. (Swoją drogą, w czasie lektury łatwo odnieść wrażenie, że barwne rytuały, motywujące motta i niepisane zasady, są traktowane przez członków NASA z równą nabożnością, co wszechobecne regulaminy. Niektóre motta, jak „Twardzi i kompetentni” wypowiedziane przez Gene’a Kranza po katastrofie Apollo 1, brzmią niczym zawołania rodów z Gry o Tron).
Zarzucaliśmy więc nowych kontrolerów materiałami ćwiczeniowymi, póki obudzeni w środku nocy nie recytowali kompletu połączeń pomiędzy swoim systemem a wszystkimi innymi. Potem przychodziła pora na tomy pełne standardowych i pozastandardowych procedur. Te kluczowe mieli znać na pamięć, by w sytuacjach, gdy każda sekunda jest na wagę złota, nie musieli sięgać po leksykon. Przeciętny kontroler lotu znał na pamięć zawartość książek, które łącznie zajęłyby kilka półek.
Autorowi trudno jednak zarzucić egocentryzm. Chociaż wychodzi od własnych doświadczeń, ustawicznie odbija w kierunku ogólniejszych anegdot pozwalających rozeznać się w przeszłości NASA, z naciskiem na losy programu wahadłowców, od misji STS-1 w 1981 roku, po ostatni start promu Atlantis w 2011.
Na tle całej pracy szczególnie wyróżnia się rozdział drugi Podstawy lotu. Chcąc przygotować czytelnika do bezstresowej konsumpcji dalszych treści, Dye na trzydziestu stronach przeprowadza przyśpieszony kurs mechaniki orbitalnej. Pomysł fantastyczny, a niektóre fragmenty mógłbym z czystym sumieniem polecić nawet osobom niezainteresowanym pozostałą zawartością książki. Były dyrektor lotów wychodzi od podstaw fizyki newtonowskiej i cierpliwie objaśnia jak zmiany prędkości i działanie poszczególnych silników przekładają się na manewrowanie statkiem orbitującym wokół Ziemi. Przy okazji płynnie wkraczamy w świat LEO, SRB, MECO, OMS, RCS oraz innych skrótów i terminów, bliskich sercu każdego fana gry Kerbal Space Program.
Tym czego mi ewidentnie zabrakło są ilustracje. Na końcu każdego z dwunastu rozdziałów dodano jedną stronę z kilkoma czarnobiałymi zdjęciami, przedstawiającymi ważniaków z NASA, tudzież ikoniczne wnętrza pomieszczeń centrum kontroli lotów. Dodatek miły, ale z najwyższą chęcią zamieniłbym wszystkie te fotografie, na choćby kilka prostych rysunków korespondujących z fragmentami popularnonaukowymi. Autor dwoi się i troi, aby wytłumaczyć odbiorcy elementy inżynierii kosmicznej czy wspomnianej mechaniki orbitalnej – podczas gdy w wielu przypadkach sprawę załatwiłaby zwykła, choćby ascetyczna grafika.
Tak czy inaczej, Wydawnictwo Muza zasługuje na słowa uznania za odwagę. W momencie, gdy półki księgarni uginają się pod ciężarem ekscytujących wspomnień kolejnych pasażerów ISS – Houston, lecimy! namawia nas do spojrzenia na loty kosmiczne z innej, ziemskiej perspektywy. A jest to perspektywa niezwykle pouczająca.
Książkę można kupić m.in. w Empiku.
Info:
Autor: Paul Dye;
Przekład: Stanisław Bończyk;
Tytuł: Huston, lecimy!;
Tytuł oryginału: Shuttle, Houston;
Wydawnictwo: Muza S.A.;
Wydanie: Warszawa 2021;
Liczba stron: 414.
-
Styl literacki6/10 Normal
-
Wyczerpanie tematu8/10 Very good
-
Unikatowość treści7/10 Good
-
Przystępność6/10 Normal
-
Oprawa i wydanie6/10 Normal