Kiedy na forach internetowych i facebookowych grupach pada pytanie o godne uwagi książki popularnonaukowe, następuje zwyczajowa wyliczanka. Natychmiast pojawia się nazwisko Hawkinga, do którego wkrótce dołączają Tyson i Sagan, a jeśli dobrze pójdzie, to również ktoś z zestawu: Greene, Gribbin, Susskind, Rovelli lub – jeśli skręcimy ku biologii – Dawkins czy de Waal. I słusznie, bo każdy z wymienionych autorów potrafi inspirować i ma coś interesującego do przekazania.
Przyszło mi jednak ostatnio do głowy, że tego rodzaju listy tworzą mylne wrażenie, jakoby wielcy uczeni chwycili za pióra dopiero gdzieś w latach 80., przy okazji premiery Kosmosu lub Krótkiej historii czasu. Jakby pół wieku temu osoba niebędąca zawodowym naukowcem nie mogła poszerzać swoich horyzontów, a wielkie umysły tworzyły wyłącznie dla wąskiego grona podobnych sobie ekspertów.
To oczywiście totalna bzdura, przez którą dochodzi do okropnego, intelektualnego marnotrawstwa. Chcąc mu zapobiec, postanowiłem polecić wam kilka nieco zakurzonych, ale wciąż wartych przewertowania perełek. Co istotne, każda z poniższych propozycji doczekała się przekładu na polski i przy odrobinie skupienia, powinna być zrozumiała dla każdego głodnego wiedzy czytelnika.
„Fizyka a filozofia”, Heisenberg (1959)
Zacznijmy od najmłodszej propozycji, która i tak liczy sobie już ponad 60 lat. Fizykę a filozofię napisał twórca zasady nieoznaczoności i jeden z ojców mechaniki kwantowej, Werner Heisenberg. Jednak o ile wcześniejsze dzieła niemieckiego noblisty – jak np. Fizyczne podstawy mechaniki kwantowej – skierowane były przede wszystkim do innych fizyków, o tyle książka z 1959 roku zdecydowanie miała poruszyć umysły każdego wykształconego czytelnika, zainteresowanego filozoficznymi oraz społecznymi aspektami kwantowej rewolucji. Autor snuje więc rozważania na temat materializmu, naturalizmu, realizmu, determinizmu i innych -izmów, zestawiając ich współczesne znaczenie z czasami Platona, Kartezjusza czy Newtona. Oczywiście nie brakuje tu również szczegółowego omówienia postulatów interpretacji kopenhaskiej, stanowiącej do chwili obecnej – czy nam się to podoba, czy nie – punkt wyjścia do prób zrozumienia subatomowej rzeczywistości. Heisenberg bezkonkurencyjnie tłumaczy, czym jest (a właściwie czym na pewno nie jest) cząstka, jaką rolę w mikroświecie pełni pomiar i gdzie leży granica ludzkiego poznania.
Polskie wydanie przygotował nieodżałowany Piotr Amsterdamski, który poza tłumaczeniem, dorzucił szerokie posłowie, komentujące każdy z siedmiu rozdziałów książki.
„Czym jest życie?”, Schrödinger (1944)
Sir Roger Penrose, opatrując przedmową jedno z wydań książeczki Erwina Schrödingera, zaliczył ją do „najbardziej znaczących prac naukowych napisanych w naszym stuleciu”. Najciekawszy jest przy tym fakt, że mamy do czynienia z odważną próbą zrozumienia tajemnicy życia, dokonaną nie przez biologa, lecz pełnokrwistego fizyka – twórcę kwantowego równania falowego oraz słynnego eksperymentu myślowego z kotem i pudłem w rolach głównych.
Ktoś powie, że nawet najgenialniejszy uczony powinien unikać wychodzenia poza granice własnego obszaru badawczego; ja jednak zawsze pozostawałem zwolennikiem jak najszerszej interdyscyplinarności lub – jak to nazywa sam Schrödinger – „odziedziczonej tęsknoty za spójną wiedzą o świecie”. Tej natomiast nie da się zdobyć, bez twórczego krzyżowania zainteresowań. Zresztą, czy można należycie opisać złożone mechanizmy rządzące najmniejszymi strukturami organicznymi (choćby genami) bez pomocy fizyków? Schrödinger jako jeden z pierwszych naukowców zauważył, że dalsze badania fundamentów życia prędzej czy później rozbiją się o teorie atomu i kwantów.
Austriak na pierwszych stronach uprzedza, że jego wykład będzie nudny i choć nie zawiera wywodów matematycznych, trudno go nazwać przystępnym lub popularnym. Jest to jednak przesadna zapobiegliwość, a zdecydowana większość zaprezentowanej treści nie sprawi problemu żadnemu bystremu laikowi.
„Ewolucja fizyki”, Einstein, Infeld (1938)
Ewolucja fizyki. Rozwój poglądów od najważniejszych pojęć do teorii względności i kwantów, to jedyna pozycja w tym zestawieniu, którą można oskarżyć o bycie podręcznikiem. Ale spokojnie, treść opiera się raczej o plastyczne opisy, rysunki i schematy niż równania, zaś grupą docelową od początku mieli być złaknieni wiedzy amatorzy. Narracja zaczyna się więc od szkolnych podstaw (wektory, ruch, ciepło), po czym płynnie przechodzi do trzech dań głównych: elektromagnetyzmu, teorii względności oraz kwantów.
Książka była owocem współpracy Alberta Einsteina oraz urodzonego w Krakowie Leopolda Infelda – dwóch migrantów, którzy trafili do Instytutu Badań Zaawansowanych w Princeton. Jeśli wierzyć Erykowi Infeldowi (synowi Leopolda), Ewolucja fizyki powstała z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, amerykańska uczelnia nie przedłużyła teoretykom stypendium na dalsze badania, co przekonało ich do napisania czegoś przystępnego, nadającego się do sprzedania za pokaźną sumę. Po drugie, obu uczonych podobno połączyła chęć utarcia nosa faszystom oraz odparcia „podludzkiego” obrazu Polaków i Żydów. Książka przez długi czas gościła na liście bestsellerów Timesa i doczekała się około 200 wydań oraz wznowień na całym świecie.
„Nowe oblicze natury”, Eddington (1934)
Brytyjski astronom sir Arthur Eddington jest głównie znany z pionierskich prac dotyczących ewolucji gwiazd oraz obserwacji zaćmienia Słońca z 1919 roku, stanowiącej pierwszy poważny test dla ogólnej teorii względności. Niewiele osób pamięta, że profesor Cambridge był również szanowanym filozofem nauki, jak również poczytnym popularyzatorem. Przynajmniej dwa z jego dzieł – Naturę świata fizycznego z 1928 roku lub niewiele młodsze Nowe oblicze natury – mogę z czystym sumieniem polecić każdemu koneserowi nauk przyrodniczych. Eddington porusza się po zagadnieniach epistemologicznych z niebywałą gracją, stosując cudowny język i przemawiające do wyobraźni metafory. Jego wywód o „dwóch stołach” – stole naukowym i stole laika – wywarły na mnie swego czasu na tyle duże wrażenie, że stały się inspiracją dla całego artykułu.
„Logika odkrycia naukowego”, Popper (1934)
Jeżeli pragniecie rozumieć jak działa nauka, czym jest teoria naukowa i o co chodzi w metodzie naukowej, to niezależnie od studiowanej dziedziny, w końcu i tak zawsze traficie na Karla Poppera. Chociaż Logika odkrycia naukowego doczekała się pierwszego wydania jeszcze przed wojną (początkowo tylko po niemiecku), to nakreślony w niej krytyczny racjonalizm, wciąż pozostaje najbardziej skuteczną, rozsądną i uniwersalną postawą wobec nauki.
Gdybym którąś z przywołanych tutaj pozycji mógł uczynić lekturą obowiązkową, wybrałbym właśnie dzieło austriackiego filozofa. Jeśli nie w całości to przynajmniej we fragmentach, dotykających problemów indukcji, demarkacji, bazy empirycznej, obiektywizmu i przede wszystkim falsyfikowalności. Nieważne, czy planujemy zrobić karierę na wydziale matematyki stosowanej, oddać duszę korporacji, czy spawać elementy okrętów podwodnych. Popperowskie narzędzia pozwalają nabrać intelektualnej dyscypliny – tak przydatnej w czasach powszechnej dezinformacji i szalejącej pseudonauki.
„Nauka i hipoteza”, Poincaré (1908)
Kolejna książka o uprawianiu nauki, napisana jednak nie przez filozofa a legendarnego francuskiego matematyka. Jak wskazuje sam tytuł, Henri Poincaré gruntownie analizuje wszelkie możliwe znaczenia pojęcia hipotezy oraz pochyla się nad jej fundamentalną rolą w procesie naukowym. Wystarczy rzut oka na wstęp, aby zakochać się w myśli konwencjonalisty: „Wątpić we wszystko lub we wszystko wierzyć. Są to dwa rozwiązania jednako dogodne, obydwa bowiem oszczędzają trudu myślenia. Zamiast wygłaszać sumaryczne wyroki, powinniśmy zatem zbadać rolę hipotezy; przekonamy się wówczas, że nie tylko jest niezbędna, ale najczęściej również jest uprawniona”.
Poglądy Poincarégo zdecydowanie wyprzedzały swoją epokę i miejscami zdają się wręcz skrojone pod współczesne wątpliwości metodologów, dotyczące statusu teorii strun czy pętlowej grawitacji kwantowej. Jak zauważył niezastąpiony Piotr Amsterdamski (znów tłumacz i autor polskiej przedmowy), w Nauce i hipotezie widać już zalążki popperyzmu – choć trafiła do drukarni, kiedy austriacki filozof kończył sześć lat.
„O powstawaniu gatunków”, Darwin (1859)
Kiedy rozpocząłem komponowanie tej listy, darwinowskie O powstawaniu gatunków drogą naturalnego doboru, było pierwszym tytułem, który przyszedł mi do głowy. Nie mogło być inaczej. Mowa o dziele przełomowym zarówno z punktu widzenia biologii, jak i całościowego spojrzenia na świat przyrody oraz na nas samych. Problem polega na tym, że choć o najsłynniejszej monografii Karola Darwina słyszał niemal każdy, to mało kto pokusił się o jej bliższe poznanie.
Do naszego kraju O powstawaniu gatunków trafiło po raz pierwszy za sprawą „Przeglądu Tygodniowego” w przekładzie Szymona Dicksteina i Józefa Nusbauma z 1884 roku, ale oczywiście na rynku nie brakuje zdecydowanie bardziej współczesnych wydań, oczyszczonych z uroczych anachronizmów.
Brytyjski przyrodnik dał imponujący przykład tego, jak w logiczny i niesamowicie klarowny sposób prowadzić wykład – prowokujący do myślenia kolegów po fachu, ale dostatecznie przystępny dla laika. Podczas lektury czasem trudno spostrzec, że obcujemy z publikacją pochodzącą z połowy XIX stulecia. Jasne, teoria ewolucji od tamtego czasu zdążyła rozwinąć skrzydła i nabrać bardziej wyrazistych kształtów, jednak rdzeń pozostał nienaruszony. Dlatego czytajmy Darwina i rozkoszujmy się piętnastoma rozdziałami, które wytyczyły szlak dla współczesnej biologii.