Nowa teoria grawitacji
W 1915 roku Albert Einstein po raz kolejny zaskoczył świat nauki. Po dziesięciu latach intelektualnego wysiłku, po złamaniu wielu ołówków i podarciu setek kartek, rozczochrany fizyk ukończył pracę, która miała przynieść rozszerzenie jego własnej szczególnej teorii względności. Nowa, ogólna teoria względności, zastępowała statyczny i nudny wszechświat Izaaka Newtona, wprowadzając w jego miejsce elastyczną czasoprzestrzeń o konkretnych właściwościach i żywej geometrii. W tej idei, każdy obiekt dysponujący masą naciska na czterowymiarową sieć, wpływając tym samym na ruch innych ciał wokół siebie.
Zredefiniowanie pojęcia grawitacji było posunięciem tyleż odważnym, co kontrowersyjnym i wcale nie od razu przysporzyło Einsteinowi popularności. Nie mówimy o drobnej poprawce do równań Newtona, lecz o przedstawieniu oryginalnej, całościowej wizji fizycznej rzeczywistości. Taki pomysł pobudzał wyobraźnię, ale bez twardego dowodu, pozostawał co najwyżej szaloną hipotezą. Potrzebna była obserwacja, która unaoczniłaby elastyczną naturę czasoprzestrzeni.
Einstein wiedział, jak tego dokonać: jeśli miał rację i masa naprawdę wygina pobliską czasoprzestrzeń, zakrzywieniu powinna podlegać również droga promieni świetlnych. Niby proste, ale jest haczyk.
Tak jak stwierdziliśmy, płótno czasoprzestrzeni daje się zniekształcać, jednak czyni to bardzo niechętnie. Potrzeba naprawdę olbrzymiej masy, aby wywrzeć efekt widoczny gołym okiem (przez co sama grawitacja pozostaje niesłychanie mizernym oddziaływaniem). A ponieważ w sąsiedztwie Ziemi nie znajdziemy żadnego pulsara lub czarnej dziury, najlepszym kandydatem do przetestowania nowej idei pozostawało Słońce. Choć nawet w tym przypadku zarejestrowanie prognozowanego ugięcia światła wymagało ogromnej precyzji. I odrobiny szczęścia.
Brytyjski fan Einsteina
Choć może wam się to wydać dziwne, opublikowanie ogólnej teorii względności (OTW) początkowo niemal nie zostało dostrzeżone przez świat nauki. Zwróćcie uwagę na warunki geopolityczne tego okresu: trwała Wielka Wojna, Niemcy ścierali się na dwóch frontach z państwami Ententy, wielu uczonych pozostawało w służbie przemysłu zbrojnego, zaś korespondowanie z kolegami zza linii okopów niosło ze sobą ryzyko podejrzenia o zdradę.
Dlatego, gdy w Berlinie namiętnie debatowano nad sensem OTW, w Londynie i Paryżu krążyły co najwyżej pogłoski o nadchodzącym przełomie. Mądrzy panowie z Cambridge jeszcze przez rok żyli w błogim przeświadczeniu o nienaruszalności zasad nakreślonych w przeszłości przez czcigodnego Sir Newtona.
Z letargu wyrwał ich holenderski członek Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego, Willem de Sitter. Jego ojczyzna nie brała udziału w I wojnie światowej, więc mógł on dość swobodnie kursować przez Kanał La Manche, pełniąc rolę przemytnika niemieckiej myśli naukowej. Prawdopodobnie to właśnie astronom z Lejdy przywiózł na terytorium Anglii pierwszą kopię artykułu Einsteina. Aby lepiej zrozumieć nowinki z Berlina, Royal Society zażyczyło sobie przygotowania anglojęzycznego opracowania tematu. Zlecenie to przypadło świeżo upieczonemu kierownikowi Katedry Astronomii w Cambridge oraz dyrektorowi lokalnego obserwatorium, Arthurowi Eddingtonowi.
Eddington był typowym brytyjskim intelektualistą swojej epoki. Dystyngowany, wyniosły, często arogancki, o specyficznym poczuciu humoru. Lubił spędzać wolny czas na pykaniu fajki i rozgrywce w szachy lub golfa. Przede wszystkim jednak widziano w nim wschodzącą gwiazdę Cambridge. W chwili powstawania OTW liczył sobie 33-lata, jednak już wtedy dysponował posłuchem i dorobkiem (szczególną popularnością cieszyły się jego publikacje z zakresu budowy gwiazd), którego mogli mu zazdrościć siwi profesorowie.
Z Einsteinem łączyło Eddingtona co najmniej jedno: obaj panowie szczerze pogardzali działaniami wojennymi, otwarcie krytykując wysiłek militarny swoich ojczyzn. U Anglika, niechęć do siłowych zmagań wynikała z wychowania w otoczeniu Kwakrów. Byli to ortodoksyjni purytanie wierzący w kontakt ze Stwórcą bez pomocy pośredników, wyrażający obrzydzenie wobec hedonizmu, niewolnictwa czy przemocy. (Na marginesie, Arthur to nie pierwszy wielki naukowiec wywodzący się z Kwakrów).
Taka postawa w samym środku światowego konfliktu budziła, lekko mówiąc, kontrowersje. Kiedy setki tysięcy chłopaków wykrwawiało się w okopach Ypres i Verdun, pacyfizm traktowano w kategoriach hańby. Dzięki wysokiej pozycji nasz bohater bardzo długo unikał kłopotów, ale w 1918 roku i nad nim zawisła groźba powołania na front. Rzecz jasna nikt wtedy nie mógł przewidzieć, że wojna potrwa jeszcze tylko kilka miesięcy. Władze uczelni żywiły obawę, że sprawa może skończyć się internowaniem naukowca i skandalem, więc rzucili mu koło ratunkowe. Arthur miał opuścić Wyspy Brytyjskie, aby pokierować ważną ekspedycją naukową. Na innym kontynencie.
Brzmi jak dobry wykręt, ale sam pomysł wyprawy, jak również jej cele, były jak najbardziej poważne. Brytyjczycy pragnęli jako pierwsi w świecie poddać testowi śmiałą hipotezę Alberta Einsteina. Okazja ku temu nadarzała się w maju 1919 roku.
Historyczne zaćmienie 1919
Plan prezentował się następująco. Astronomowie wyruszyli z Anglii do Portugalii, a tam rozdzielili się na dwie grupy. Jedna, kierowana przez Andrew Crommelina trafiła do Sobral, blisko północnego wybrzeża Brazylii, druga, na czele z naszym bohaterem, wylądowała na niewielkiej Wyspie Książęcej u wybrzeży dzisiejszego Kamerunu. Wycieczka w okolice równika miała zapewnić badaczom doskonałe warunki do obserwacji nadchodzącego całkowitego zaćmienia Słońca.
Jak już wiemy, OTW przewidywała, że masywne ciała zaginają wokół siebie czasoprzestrzeń, co powinno objawiać się odpowiednim zakrzywieniem pobliskich promieni świetlnych. Wyobraźcie sobie teraz, że oglądacie jakiś odległy obiekt. Następnie ktoś wsuwa pomiędzy was i tenże obiekt dodatkowe ciało, którego krawędź niemalże przysłania wam widok. Pole grawitacyjne tego dodatkowego ciała zadziała tu niczym soczewka, deformująca wszystkie leżące za nią obrazy.
Dokładnie tego rodzaju efekt pragnęli uchwycić Brytyjczycy. W momencie całkowitego zaćmienia, za Słońcem miała znajdować się jasna gromada Hiad. Odległe gwiazdy, porozrzucane wokół tarczy słonecznej, powinny wydawać się poprzesuwane w porównaniu z innymi obserwacjami bez udziału oddziaływania Słońca.
Wystarczyło zatem wykonać wyraźną fotografię (stąd ważna rola zaćmienia) i zestawić ją z kliszą wykonaną w innym terminie. Jeżeli wyliczenia oparte o OTW były poprawne, to zakrzywienie powinno wynieść około 1,74” (sekundy kątowej). To o połowę mniej niż rozmiar Urana na ziemskim nieboskłonie. Efekt delikatny, ale przy odrobinie precyzji możliwy do odnotowania.
Powodzenie misji wisiało na włosku do ostatnich chwil. Każdy kto lubi od czasu do czasu zabawić się w astronoma i wyczekuje interesującego zjawiska na niebie, wie jak wiele zależy od kaprysów pogody. Nie inaczej było 29 maja 1919 roku. Poranek przywitał naukowców deszczem i koszmarnym zachmurzeniem, które nie dawało szans na dokonanie wiarygodnych obserwacji. Tak ten dzień zapisał się w pamięci naszego bohatera.
Deszcz przestał padać koło południa. Około 13.30 dojrzeliśmy zarys Słońca. Robiliśmy zdjęcia na wiarę. Nie widziałem zaćmienia, gdyż byłem zbyt zajęty zmienianiem płyt; tylko raz zerknąłem, żeby sprawdzić, czy już się zaczęło i jeszcze raz, żeby zobaczyć, ile jest chmur.
Arthur Eddington
Jednak los uśmiechnął się do Eddingtona. Około godziny 13.30 niebo przejaśniło się na tyle aby umożliwić sfotografowanie zaćmienia Słońca. Jeszcze przebywając w Afryce, podekscytowany uczony nałożył świeże zdjęcie z kliszą przedstawiającą rozmieszczenie Hiad pół roku wcześniej. Anglik już wiedział, że OTW to strzał w dziesiątkę, ale dał sobie czas na dokładniejsze przeanalizowanie wyników.
Najważniejszy dzień w życiu Eddingtona
W listopadzie 1919 roku członkowie ekspedycji podzielili się wynikami swoich badań na oficjalnym zebraniu Królewskiego Towarzystwa Naukowego, przy obecności największych tuzów brytyjskiej nauki oraz mediów. Andrew Crommelin odnotował przesunięcie gwiazd o wartość 1,98”, z kolei obserwacje Eddingtona wykazały odchylenie rzędu 1,61”. Biorąc z tego średnią i uwzględniając dopuszczalny margines błędu, uznano ogólną teorię względności za poprawną.
W ten sposób, z kontrowersyjnej hipotezy wykiełkował nowy fundament fizyki.
Atmosfera napiętego zainteresowania była dokładnie taka, jaka towarzyszyła greckim dramatom. Byliśmy chórem komentującym wyrok przeznaczenia objawiony w rozwoju najwyższego zjawiska. Sama sceneria miała w sobie także coś z dramatu: tradycyjny ceremoniał, a w tle portret Newtona przypominający nam, że największe z naukowych uogólnień miało teraz, po przeszło dwustu latach, zostać po raz pierwszy zmodyfikowane.
Alfred Whitehead
Arthur Eddington dołączył swój podpis do trwającej rewolucji naukowej. Jak sam podkreślał, był to najważniejszy dzień w jego życiu. Wkrótce dokończył i opublikował zlecone mu przed wyjazdem opracowanie OTW i przystąpił do tworzenia pierwszego kompleksowego podręcznika fizyki relatywistycznej pod tytułem The Mathematical Theory of Relativity. Tym samym Eddington uzyskał rangę głównego eksperta i popularyzatora teorii względności na zachód od Renu.
Nie muszę chyba wspominać, że był to również wielki moment dla Alberta Einsteina. Prawdopodobnie po raz pierwszy w dziejach wydarzenie naukowe z takim impetem wdarło się na pierwsze strony gazet i do popkultury. Genialny fizyk już w 1905 roku stał się postacią rozpoznawalną, jednak dopiero pozytywny sprawdzian ogólnej teorii względności uczynił go ikoną i jednym z najsławniejszych ludzi na Ziemi.