Wiecie, jak to jest. Dorodna gwiazda żyje sobie setki milionów lat, a bijąca z jej wnętrza energia termojądrowa dzielnie powstrzymuje całą konstrukcję przed grawitacyjnym kolapsem. Po pewnym czasie (tym krótszym, z im większym okazem mamy do czynienia), fuzja doprowadza do formowania ciężkich pierwiastków, nienadających się do dalszego podtrzymywania metabolizmu olbrzyma. Gwiazda poddaje się więc morderczemu uściskowi grawitacji. Zewnętrzne warstwy spadają na masywne jądro, ulegając odbiciu. I bum.
Przypadki tego niezwykle efektownego widowiska, wyłapujemy mniej więcej dwa razy do roku. To wszystko, śledząc setki miliardów gwiazd obecnych w pobliskich galaktykach. Nic dziwnego, że astronomowie uczestniczący w programie All Sky Automated Survey for SuperNovae (stąd nazwa ASASSN-15lh), w pierwszym odruchu zakwalifikowali odległy o 3,8 mld lat świetlnych błysk, jako solidny okaz supernowej. A był to błysk nieprzeciętny, prawdziwa perełka. Jej światło ponad dwukrotnie przebiło poprzednią rekordzistkę, SN 2005ap. Dla pobudzenia wyobraźni: musielibyśmy podkręcić nasze Słońce 570 miliardów razy, aby otrzymać zbliżony efekt.
To bardzo dużo, nawet jak na międzygwiezdne standardy. „Zwyczajne” supernowe nie przekraczają kilkunastu lub kilkudziesięciu miliardów jasności przeciętnej gwiazdy. Dlatego po ochłonięciu i zebraniu dodatkowych danych, naukowcy zaczęli mieć wątpliwości, co tak naprawdę złapali. Brano pod uwagę różne scenariusze, z wykorzystaniem postulowanych od dawna modeli superjasnych supernowych. Według nich, w miażdżonym centrum olbrzyma, jeszcze przed eksplozją, mógłby zrodzić się wirujący magnetar lub pulsar, zwielokrotniający siłę zachodzących procesów. W końcu supergęsta gwiazda neutronowa jest przerażająca sama w sobie – a co dopiero we wnętrzu dogorywającego olbrzyma.
W ostatnim miesiącu pojawiła się jednak publikacja forsująca ciekawszą i chyba dramatyczniejszą hipotezę. Badacze z izraelskiego Instytutu Nauki Weizmanna zasugerowali, że w odległej galaktyce doszło do konfrontacji gwiazdy z supermasywną czarną dziurą. Nie muszę mówić, że walka nie była równa i mogła się zakończyć tylko w jeden sposób: gwiazda została bestialsko rozszarpana przez kosmiczne monstrum o trudnej do oszacowania (przez odległość) masie, wahającej się od 250 milionów do 3 miliardów Słońc.
Nie jest to pierwszy raz gdy ciało niebieskie ginie po kontakcie z horyzontem zdarzeń, ale tym razem warunki są szczególne. Do zdarzenia doszło w centrum galaktyki, zaś takie miejsca pozostają legowiskami najmasywniejszych czarnych dziur we wszechświecie. Ponadto wydaje się, że owa dziura dość szybko wirowała, rozprawiając się ze sporą gwiazdą w wyjątkowo brutalny sposób. Jeśli widzieliście kiedyś na Animal Planet lwa dopadającego antylopę – to wiecie co mam na myśli.