Puszcza Amazońska i Latająca Rzeka

Dlaczego amazońskie lasy są tak ważne?

Dziennikarze, politycy, celebryci i uczeni – cały świat boleje nad stratami dotykającymi Puszczy Amazońskiej. Słusznie, choć naszej planecie grozi nie tyle utrata fabryki tlenu, co głównej pompy wodnej.

Krótko. Wbrew powszechnym skojarzeniom lasy deszczowe nie wypuszczają w świat zbyt wiele tlenu. Mimo to Amazonia w szalenie istotny sposób wpływa na klimat całej planety oraz reguluje jej gospodarkę wodną. Szczególną rolę pełni tu tzw. latająca rzeka.

Wyobraźcie sobie sytuację, w której każdego roku likwidujemy las większy od całej Puszczy Białowieskiej. Mniej więcej w takim tempie, wskutek pożarów i wycinki, pomniejsza się obszar potężnej Amazonii. To daje do myślenia i budzi emocje. Ale tak właściwie, czego się obawiamy?

Jak pewnie wiecie, wbrew wielu medialnym przekazom, nawet całkowita zagłada Amazonii raczej nie doprowadziłaby do uduszenia ludzkości. Mit “zielonych płuc świata” upadł już jakiś czas temu. Teraz w modzie jest uporczywe przypominanie, iż gaz, jaki bezwiednie wciągamy do naszych płuc, wcale nie pochodzi z największej puszczy świata. Owszem, amazońskie lasy deszczowe odpowiadają za produkcję 16-18% lądowych (!) zasobów tlenu, jednakże niemal całość tego skarbu zostaje rozdana już na miejscu. Głębia Ameryki Południowej to najbardziej żywe miejsce na Ziemi. Same drzewa potrafią w nocy wchłonąć około połowy tlenu, jaki wyemitowały w ciągu dnia. Kiedy dodamy do rachunku niezliczoną masę stworzeń reprezentujących nawet trzy miliony gatunków – każdą żabkę, każdego chrząszcza, każdego grzyba i każdą bakterię – na “eksport” trafia tyle tlenu, co nic.

Prezydent Francji ma dobre intencje, choć wiedzę lichą.

To wszystko fakty, ale urwanie narracji w tym miejscu mogłoby łatwo doprowadzić do nieporozumień. W końcu skoro do naszych płuc nie trafiają cząsteczki tlenu wydzielone bezpośrednio przez jedno z 400 miliardów amazońskich drzew, to może nie są one dla ludzi aż tak ważne?

Istnieje mnóstwo powodów, dla których należy utrzymać Amazonię w nienaruszonym stanie, ale akurat tlen nie jest jednym z nich.

Michael Coe

Dodajmy więc inny, nieco mniej znany fakt: pojedyncze amazońskie drzewo pobiera z gleby, filtruje i uwalnia do atmosfery od 300 do tysiąca litrów wody. Codziennie. Mamy do czynienia z naturalną pompą o bezprecedensowej przepustowości. Żaden obszar na Ziemi, wliczając w to oceany, nie paruje z równą intensywnością. Co to dokładnie oznacza? W powietrze ponad lasami deszczowymi unoszą się całe kilometry sześcienne wody, które następnie, dzięki prądom atmosferycznym w zorganizowany sposób wędrują przez kontynent.

Peruwiański klimatolog José Marengo obrazowo ochrzcił to zjawisko mianem rio voador – latającej rzeki. Nie ma w tym wiele przesady. Podniebny strumień wilgoci przenosi niemal tyle samo wody, co sama Amazonka.

Latająca rzeka nad Amazonią

Właściwe znaczenie tego fenomenu dopiero poznajemy (zajmuje się tym m.in. powołany w 2007 roku Flying Rivers Project), jednak nie ulega wątpliwości, że ma on kolosalny wpływ, tak dla świata, jak i samego kontynentu. Latająca rzeka skutecznie klimatyzuje, a także zaopatruje w wodę ogromne połacie Ameryki Południowej, co zapobiega jej pustynnieniu pomimo wysokich temperatur. Dostrzeżmy tu pewną ironię. Brazylijczycy ochoczo wypalają i wycinają drzewa po to, aby wyrwać puszczy nowe tereny pod uprawy. Jednak dalekosiężną konsekwencją ich działań będzie zmniejszenie intensywności opadów, a co za tym idzie wysuszenie nawet tych obszarów, które aktualnie cieszą się największą żyznością. Już nie wspominam o tym, że rozregulowanie gospodarki wodnej wpłynie na poziom rzek, co z kolei m.in. osłabi wydajność powszechnych w Brazylii hydroelektrowni. To wprost idealny przykład krótkowzrocznej polityki, która finalnie musi przynieść skutki dokładnie odwrotne do zamierzonych.

Oczywiście to tylko czubek góry lodowej. Igranie z lasami deszczowymi może zaowocować również subtelniejszymi następstwami. Oto przykład.

Podniebna rzeka przemierza tysiące kilometrów, po czym kończy swój bieg na okalającym zachodni kraniec kontynentu paśmie Andów. Ulega skropleniu i w formie rzęsistych opadów wypłukuje z górskich skał krzemionkę i inne cenne minerały. Tak wzbogacona woda spływa do dolin, aby znów zasilić dorzecze Amazonki i ruszyć w dalszą podróż. W końcu cały osad trafia do oceanu, gdzie staje się czymś w rodzaju nawozu stymulującego bujny rozkwit morskich mikroorganizmów.

Niektóre z tych żyjątek będą jedynie pokarmem dla większych stworzeń, podczas gdy inne (na czele z okrzemkami i fitoplanktonem) wezmą na siebie ciężar… wytwarzania tlenu. Tak, to właśnie dzięki takim niepozornym maleństwom, a nie majestatycznym drzewom, możemy śmiało wziąć głęboki wdech. Wedle różnych szacunków jednokomórkowe glony to producenci od połowy do 3/4 zasobów tlenu.

Amazonka a klimat Ameryki

Teraz wyobraźcie sobie, że amazońskie imperium zostaje naruszone. Znikają miliardy drzew, wymiera największy rezerwuar bioróżnorodności, wysycha największa “rzeka” świata. Złożone cykle przyrodnicze o globalnym zasięgu – zarówno te poznane jak i te dopiero czekające na odkrycie – ulegają przerwaniu. Doprowadziłoby to do kompletnego przemodelowania ziemskiego klimatu, zahamowania obiegu wody i zdemolowania ekosystemów.

Właśnie dlatego Amazonia pozostaje tak ważna. To czy nazwiemy ją zielonymi płucami, globalną wątrobą, czy nerkami świata jest bez znaczenia.

Total
0
Shares
Zobacz też
Czytaj dalej

Na jaką maksymalną wysokość może wspiąć się człowiek?

W 1953 roku Hillary i Norgay weszli na szczyt Mount Everestu, a w ciągu następnych dekad kolejni himalaiści zdołali zdobyć wszystkie czternaście ośmiotysięczników. Dokonania te ukazały niesamowitą skalę wytrzymałości ludzkiego organizmu. Pozwolę więc sobie zadać pytanie: jak wysoka musiałaby być hipotetyczna góra, która znalazłaby się poza zasięgiem fizycznych możliwości człowieka?