Zwykle, jeśli już poświęcam tekst konkretnej osobie, jest to sylwetka jakiegoś utytułowanego i zasłużonego naukowca. Tym razem będzie nieco inaczej. Zmarły kilka dni temu James Randi ani nie pracował na uczelni, ani nie dokonał żadnego odkrycia, które zapewniłoby mu miejsce w szkolnych podręcznikach. Właściwie był on… magikiem. I to nie jakimś podrzędnym kuglarzem, lecz medialnym gwiazdorem, porównywanym w latach 50. i 60. ubiegłego wieku do legendarnego Harry’ego Houdiniego.
Spokojnie, nie pomyliliście adresu bloga. Choć brzmi to paradoksalnie, ten sam Zdumiewający Randi – mistrz iluzji – wyrósł na globalną ikonę racjonalizmu i zdrowego rozsądku. Urodzony w Toronto showman wykorzystał bogate doświadczenie, poświęcając większość swojego 92-letniego życia na demaskowanie ezoteryków, uzdrowicieli i pseudonaukowców. Hochsztaplerów, którzy wykorzystywali sprytne sztuczki nie dla rozrywki (w odróżnieniu od uczciwych magików), lecz do cynicznego manipulowania oczadzoną publicznością.
Siwobrody sceptyk osiągnął na tym polu tyle, ile było można. Pisał książki, organizował wykłady, a przede wszystkim proponował pomysłowe i bezczelne prowokacje, bezlitośnie obnażające kolejne bzdury i fałszerstwa. Nazywał rzeczy po imieniu, wyciągając najcięższe działa. Z jednej strony przysporzyło mu to zastępy śmiertelnych wrogów, z drugiej zaskarbiło dozgonną wdzięczność racjonalistów z całego świata – w tym i moją. Właśnie dlatego, ku pamięci Zdumiewającego Randiego, postanowiłem przypomnieć najbardziej kultowe spośród niezliczonych przedsięwzięć jego autorstwa.
Horoskopy Cainera
W 1991 roku zaproszenie do telewizyjnego programu Randiego przyjął Jonathan Cainer, na co dzień prowadzący rubrykę astrologiczną w gazetach Today, Daily Mail oraz The Mirror. Jegomość ubrany jakby dopiero co urwał się z ulicy Pokątnej, dostał typowe, jak dla swojej profesji, zadanie. Usłyszał datę urodzenia jednej z osób wśród zgromadzonej publiczności, mając na tej podstawie podać jak najwięcej informacji.
Nic prostszego. Cainer zaczął opowiadać o tym, że horoskop należy do człowieka ekstrawertycznego, nietuzinkowego, pewnego siebie, świetnie wykształconego, o delikatnym poczuciu humoru i bystrym umyśle. Po tej niezwykle drobiazgowej analizie prowadzący poprosił widzów, aby zgłosili się wszyscy ci, co do których pasuje wygłoszona charakterystyka. W górę wystrzelił przynajmniej tuzin rąk. Dłoni nie podniósł zasiadający w pierwszym rzędzie Hugh Laurie (przyszły odtwórca roli Dr. House’a), do którego w rzeczywistości należała analizowana data urodzenia. Aktor nie wydawał się zbyt przekonany rzuconymi ogólnikami. Jak stwierdził, nie należy do osób specjalnie ekstrawertycznych, posiada dyplom, ale zakończył studia na najniższym szczeblu, a co do poczucia humoru… Ilu z nas otwarcie przyznaje się do jego braku?
Oczywiście nie było to jedyne spotkanie Randiego z astrologią. Inny ekspert w tej dziedzinie uparł się, że postawi horoskop samemu krytykowi. Wyczytał z układu planet, że Randi to osoba konfliktowa, wojownicza, nieufna, charyzmatyczna i tak dalej. Był tylko jeden problem, no może dwa. Te niesamowite informacje zostały odczytane dla błędnej daty urodzenia, jak również dla fałszywych personaliów (prawdziwe nazwisko magika to Randall Zwinge).
Ale w końcu nie jest to nauka ścisła.
Przedawkowanie homeopatii
Nawet jeśli nie śledzicie rynku pseudomedycyny (tzw. medycyny alternatywnej), na pewno słyszeliście o homeopatii. Główne motto homeopatów to XVIII-wieczna paremia „podobne leczyć podobnym” (większe wrażenie robi po łacinie: similla similibus curantur). W praktyce jest to sztuka rozcieńczania potencjalnie szkodliwych substancji do absurdalnie małych stężeń, tak aby nie mogły stanowić zagrożenia, ale – w cudowny sposób – wywoływały pozytywne skutki w organizmie. Dodajemy więc kroplę substancji czynnej do wiadra wody, mieszamy, pobieramy z niego kroplę i rozcieńczamy w kolejnym wiadrze, mieszamy – i tak dalej. Porządny homeopatyczny preparat otrzymamy w momencie, gdy z chemicznego punktu widzenia, po substancji czynnej nie zostanie ani śladu.
Ale kto by tam przejmował się zdaniem chemików czy farmaceutów?
James Randi testował leki środki homeopatyczne na własnej skórze, i to regularnie. Wiele ze swoich publicznych wystąpień rozpoczynał od zażycia jakiegoś specyfiku – zwykle od razu całej fiolki. Tak było przed wykładem dla TED, gdy staruszek połknął 32 tabletki Calms Forte. Zważywszy na to, że prelegent nie stracił przytomności i dożył sędziwego wieku – była to raczej słaba reklama homeopatycznego specyfiku, teoretycznie ułatwiającego zasypianie.
Pamiętliwa woda Benveniste’a
Ale właściwie w jaki sposób substancja czynna miałaby przekazywać swoje właściwości reszcie roztworu? Najszerzej komentowaną propozycję wyjaśnienia rzekomego fenomenu przedstawił zmarły w 2004 roku Jacques Benveniste. Francuz był szanowanym lekarzem, ale w 1988 coś przeskoczyło mu w głowie i zaczął bzdurzyć o pamięci wody. Zgodnie z tą hipotezą, cząsteczki pospolitej wody miałyby zmieniać swoją strukturę po zetknięciu z molekułami innych związków i w ten sposób przechowywać echo nawet najbardziej rozcieńczonej substancji.
Potencjalnie przełomowa praca Benveniste’a trafiła na biurko ówczesnego redaktora Nature, Johna Maddoxa. Brytyjski chemik, uprzedzony dodatkowo przez Francuski Komitet Badań Paranormalnych, potraktował nadesłany artykuł z odpowiednią dozą nieufności. Odpowiedział, że zgodzi się na publikację w renomowanym periodyku dopiero po powtórzeniu proponowanych doświadczeń przez inne zespoły badawcze w obecności niezależnych obserwatorów. Jednym z sędziów miał być James Randi, który osobiście zadbał o rygorystyczne warunki testu.
Jak łatwo się domyśleć, kolejne badania przyniosły losowe wyniki – uczestnicy nie byli w stanie odróżnić środków homeopatycznych od kranówki. Artykuł ostatecznie trafił do Nature, ale wraz z adnotacją jasno ostrzegającą, że zespół Nature uznał jego konkluzje za pozbawione należytej naukowej podstawy.
Każdemu zdarzają się wpadki, problem polega na tym, że Jacques Benveniste był niereformowalny. Bez względu na dowody uparcie bronił swojej koncepcji, wylewając fundamenty pod działalność setek szarlatanów (na pamięć wody wciąż powołuje się chociażby znachor Jerzy Zięba). Po upływie dekady Francuz znów starł się z Randim i raz jeszcze poniósł klęskę.
Wróżbitka Browne
To może teraz trochę okultyzmu. Jedną z najsławniejszych oszustek chwalących się darem kontaktów z zaświatami była Sylvia Browne. Prawdziwa gwiazda świata ezoteryki, autorka głupawych książek, częsty gość radia i telewizji. U szczytu kariery, za półgodzinny telefoniczny (!) seans spirytystyczny z nią w roli medium, wiedźma inkasowała 750 dolarów. Chętnych nie brakowało, zaś przedsiębiorstwo Sylvia Browne Corporation generowało dochody sięgające 3 milionów dolarów rocznie.
Browne nadziała się na Randiego w 2001 roku, w czasie programu Larry King Live. Iluzjonista podpuścił Amerykankę, aby ta przyjęła jego wyzwanie i dowiodła okultystycznych zdolności w kontrolowanych warunkach. Browne publicznie wyraziła zgodę, ale przez kolejne lata uchylała się od testu wynajdując kolejne wymówki. Finał nastąpił w roku 2007 na antenie CNN. Tym razem Randi trafił na menadżerkę okultystki, Lindę Rossi, co skończyło się żenującą obroną oblężonej twierdzy. Mocno podenerwowana kobieta nazwała swoją pracodawczynię „naczyniem Boga” i zarzuciła Randiemu, że jako zadeklarowany ateista nie może osądzać czyjejś duchowości. Przyparta do muru powtarzała do znudzenia, że Sylvia nie musi nikomu niczego udowadniać.
Może i nie. Warto jednak dodać, że Sylvia Browne często „pomagała” policji w poszukiwaniach zaginionych dzieci, zwykle z kiepskim skutkiem. Najgłośniejsza była sprawa porwania 11-letniego Shawna Hornbecka. Wróżbitka ogłosiła, że chłopca uprowadził latynoski mężczyzna i pozbawił życia. W rzeczywistości Shawn padł ofiarą białego pedofila i po pięciu latach wrócił do rodziców w jednym kawałku.
Mimo to, wiedźma prowadziła biznes do swojej śmierci w 2013 roku. Umarła tak jak żyła – jedenaście lat przed datą, którą sama sobie błędnie przepowiedziała.
Łyżki Gellera
Prawdopodobnie najgrubszą rybą ściganą przez naszego bohatera był Uri Geller. Samozwańczy mistrz telepatii i telekinezy, który podobno już jako czterolatek giął sztućce siłą umysłu. Twierdził, że jego parapsychiczna energia została mu nadana przez pozaziemską cywilizację, co uczyniło z niego celebrytę lat 70. Był tak dobry, że zwrócił na siebie uwagę nie tylko mediów, ale również uniwersytetów oraz armii, pragnących przetestować jego rzekomy dar. I rzeczywiście, kilka komisji udało mu się wyprowadzić w pole.
Wtedy do gry wkroczył James Randi.
Sceptyk jeździł przez jakiś czas na występy Gellera i szybko nauczył się odtwarzać jego popisowe numery. Doszło do tego, że Randi niczym pan maruda niszczyciel dobrej zabawy, odwiedzał te same miejsca co oszust, dając własne pokazy. Również z łatwością giął łyżki, ale stanowczo podkreślał, że to tylko tani trik niemający nic wspólnego z żadnymi nadnaturalnymi zdolnościami. Jak odpowiedział Geller i jego zwolennicy? Rzecz jasna, powtarzali, że nieznośny brodacz jedynie sprytnie imituje efekty prawdziwej telekinezy. „To, że iluzjoniści pokazują sztuczki wyglądające tak samo, nie oznacza, że zdolności parapsychiczne nie są prawdziwe” – próbował argumentować.
Zapędzony w kozi róg cwaniak sięgnął po broń ostateczną. Przypomniał, że przecież jego niebywałe zdolności zostały potwierdzone (a przynajmniej nieobalone) przez niezależne komisje.
Projekt Alfa
Jak z tym polemizować? Najlepiej pokazać, że zdolny oszust może omamić nawet zespół naukowców. Z tej idei wykiełkował Projekt Alfa.
Plan prezentował się następująco. Randi przygotował dwóch młodych iluzjonistów – Steve’a Shawa i Michaela Edwardsa – i zgłosił ich do badań na Uniwersytecie w St. Louis. W zarządzie tej prywatnej placówki zasiadał pewien łatwowierny entuzjasta parapsychologii, który lubił trwonić fundusze na testowanie wszelkiej maści ekscentryków. W ten sposób ustanowiono grant w wysokości pół miliona dolarów, na badania nad wyginaniem łyżek. Dziwne to były czasy.
Po miesiącach testów wydano werdykt, zgodnie z którym dwaj młodzianie wykazywali pewne nadnaturalne uzdolnienia. Jeden z „badaczy” zabrał się nawet za pisanie monografii opisującej niezwykłe moce Steve’a Shawa. Żeby było śmieszniej, komisja pozostawała w stałym kontakcie z samym Randim, który jako konsultant radził uczonym jak zaostrzyć kryteria badania. Nie zawsze go słuchano, ale z czasem wyniki rzeczywiście zaczęły budzić pewne wątpliwości – choć wciąż nie dość duże, aby uznać je za negatywne.
Projekt Alfa oficjalnie zakończono na konferencji w 1983 roku. Shaw i Edwards przyznali przed kamerami, że podczas każdego sprawdzianu zwyczajnie oszukiwali. Architekt przedsięwzięcia nie znęcał się specjalnie nad niekompetentnymi badaczami. Jak mantrę powtarzał, że można oszukać absolutnie każdego, bez względu na wykształcenie.
Naukowcy przyzwyczajeni są do tego, że ich próbówki nie kłamią i ten nawyk ufności przenoszą na ludzi. Tymczasem ludzie kłamią, a dla niektórych kłamstwo jest życiową pasą. Uczeni są także łatwymi ofiarami oszukańczych praktyk, ponieważ myślą logicznie, a więc cechy ich myślenia są przewidywalne.
James Randi
Oczywiście nie zabrakło również głosów oburzenia, oskarżających Randiego o bycie nieetycznym prowokatorem (co zresztą jest mi bliskie) i zachęcających do dalszych eksperymentów.
Milion leży na ulicy
Platformą dla rozległych działań magika stała się założona w 1996 roku organizacja non-profit James Randi Educational Foundation. Jak czytamy na oficjalnej stronie, fundacja powstała, „aby pomóc ludziom bronić się przed paranormalnymi i pseudonaukowymi tezami. JREF oferuje wciąż nieodebraną nagrodę w wysokości miliona dolarów każdemu, kto potrafi wykazać zdolności paranormalne w kontrolowanych warunkach”. Kto nie chciałby zarobić okrągłego miliona cudownie szeleszczących dolarów? Dlaczego jakiś doświadczony okultysta lub telepata miałby odmówić łatwego zarobku z pognębieniem aroganckiego Randiego w gratisie?
A jednak największe tuzy ezoterycznej sceny ociągały się z podjęciem wyzwania. Jedni jęczeli o nieufności wobec proponowanych metod, inni oficjalnie wątpili, czy fundacja dysponuje obiecaną sumą, a jeszcze inni (jak wspomniana Sylvia Browne) wyrazili wstępną zgodę, aby później szukać coraz głupszych wymówek.
Samo unikanie konfrontacji powiedziało bardzo wiele o rzekomych mistrzach wiedzy tajemnej. Mimo wszystko, fundacja przyjęła ponad tysiąc zgłoszeń, głównie od telepatów, wróżbitów, astrologów, różdżkarzy oraz wynalazców cudownych gadżetów. Przyznanie nagrody ogłoszono tylko raz. Otrzymał ją Seth Raphael z MIT za skonstruowanie komputera czytającego w myślach.
Konferencja miała miejsce 1 kwietnia 2008 roku.
Kariera Zdumiewającego Randiego to przykład rozkosznej przewrotności losu. Zawodowy oszust demaskował innych oszustów. Magik stał się tarczą przed szarlatanerią. Iluzjonista uzyskał rangę autorytetu dla sceptyków z całego świata.
Niestety działalność Kanadyjczyka, choć godna najwyższego uznania, przyniosła nam bardzo gorzką konkluzję. Jonathan Cainer, Sylvia Browne, Uri Geller i wielu innych hochsztaplerów przyłapanych przez Randiego na gorącym uczynku, niemal całkowicie uniknęło konsekwencji. Nawet jeśli po kolejnych kompromitacjach ich popularność chwilowo spadała, to po jakimś czasie znów zaczynali brylować w mediach, świadczyć niedorzeczne usługi i, rzecz jasna, zarabiać ciężkie pieniądze.
Tym samym James Randi niechcący udowodnił, że irracjonalizm ma postać hydry, a większość ludzi, po prostu lubi taplać się w kłamstwie.