Jeszcze nie opadł pył po pojedynku Bill Nye vs. Ken Ham (o której może w przyszłości coś skrobnę), a sieć już huczy i rechocze w związku z akcją stanowiącą pokłosie tej medialnej debaty. Oto dwadzieścia dwie owieczki postanowiły podłożyć się pod obiektyw aparatu aby zestawić swoje twarze z trapiącymi je rozterkami natury egzystencjalnej i naukowej. Skoro nie dyskusja autorytetów, to może tkliwy apel odwiedzie miliony od szatańskich teorii?
Jeżeli taki był cel inicjatorów, to obawiam się, że nie do końca przemyśleli swój projekt. Szczerze doceniam odwagę osób użyczających swoich facjat i oddanie sprawie, ale zdecydowana większość ich “poważnych” problemów może jedynie wzbudzić śmiech lub politowanie. Przyjrzyjmy się kilku.
Zakład Pascala mam tu zastosować, czy jak? Myślę że jeśli miłosierny Ojciec istnieje, to wybaczy każdemu kto poświęcił życie aby zgłębić tajemnice wykreowanego przezeń wszechświata.
Może i naiwna, ale za to jaka fotogeniczna!
Jestem za. Ale liczę na to, że kiedy badający tą panią lekarz zacznie szukać diagnozy w Starym Testamencie, entuzjazm pozostanie równie wielki. Pojawia się też pytanie, czego konkretnie mielibyśmy uczyć? Mitu stworzenia w wydaniu greckim, muzułmańskim czy Księgi Rodzaju? A jeżeli w wersji chrześcijańskiej, to które fragmenty Biblii będziemy odczytywać wprost, a które jako metaforę? Warto ustalić wcześniej takie szczegóły (i czekać na rozłamy wśród samych kreacjonistów).
Pewnie, że możemy zignorować fakt przyśpieszającej ekspansji wszechświata, mikrofalowe promieniowanie tła tłumaczyć ingerencją aniołów, a rozkład izotopów litu w gwiazdach uznać za fortel szatana. Nawet gdy już znajdziemy alternatywne wytłumaczenia dla tych i innych zjawisk, nadal będę klepał pacierze do wszechwiecznej osobliwości. W końcu wiara pozwala znieść wszystkie przeciwności.
Niesamowita szpila, której Nye, niebłogosławiony Hubble, nieświęty Darwin i zastępy noblistów nigdy nie daliby rady. Tak przynajmniej zdaje się myśleć autor powyższego pytania. Szkoda tylko, że tą wstydliwą dla nauki zagwozdkę oparł na wydumanych zasadach fizyki, powielanych przez osoby wolące brać udział w durnowatych eventach zamiast pochylić się nad książką i szukać odpowiedzi. Wystarczy chwila refleksji: co właściwie rozumiemy przez ciągły wzrost entropii? Przyzwyczajeni do prostych wyjaśnień ze szkoły podstawowej, zapominamy o tym, że porządek to coś więcej niż ułożone klocki lego. Dla fizyka idealny, wręcz kryształowy ład panował w pierwszej mikrosekundzie po wielkim wybuchu. Temperatura sięgała kwintyliardów stopni, każda z cząstek nosiła podobne właściwości, a cztery oddziaływania podstawowe, które z takim wysiłkiem staramy się dziś zunifikować, stanowiły elegancką jedność. Z każdą następną sekundą i postępującym ochładzaniem wszechświata, wszystko się gmatwało.
Satysfakcja bijąca z twarzy ignoranta myślącego, że właśnie dostrzegł coś czego żaden biolog i fizyk przez prawie półtora wieku nie zauważył – bezcenna. Jeżeli przez moment się zastanowimy i podniesiemy wzrok ku górze (o ironio) to dojdziemy do oczywistego wniosku, że Ziemia nie jest układem zamkniętym, a 150 milionów kilometrów stąd znajduje się dość spora elektrownia termojądrowa. Czy to mało aby lokalnie odwrócić działanie entropii? Pamiętacie Stanleya Millera próbującego odtworzyć warunki młodej Ziemi i doprowadzić do samorzutnego powstania prabakterii? Nadrzędnego celu nie osiągnął, ale wyniki i tak przeczą kreacjonistycznemu pojmowaniu II zasady termodynamiki. W zupie z metanu i amoniaku poddanej ogrzewaniu i wyładowaniom elektrycznym, samoistnie wytrąciło się kilkanaście aminokwasów. Eksperyment Millera-Ureya, co by o nim nie mówić, dowiódł że energia pochodząca ze Słońca (bądź z wulkanów), pioruny i czas, wystarczają aby z paru prostych składników powstały znacznie bardziej złożone struktury organiczne. Na pohybel entropii.
Znowu ktoś mi powie, że bije ode mnie pycha. Nic z tych rzeczy. Zdaję sobie sprawę, że żadna z moich odpowiedzi nie należy do oryginalnych i wystarczy dość elementarna wiedza aby dojść do analogicznych wniosków. Ale po co silić się na nowatorstwo skoro sami kreacjoniści wolą odgrzewać po raz enty mocno przypalony kotlet?