Zakładam, że nie jestem jedyny i wielu czytelników kojarzy koktajl Mołotowa co najwyżej z filmów i gier komputerowych, które niekoniecznie przystają do rzeczywistości. Bo czy skuteczną broń naprawdę może skonstruować każdy z tego co akurat ma pod ręką? I czy taka “bomba” domowej roboty rzeczywiście daje szansę na unieszkodliwienie czołgu? Jak zrobić koktajl Mołotowa? Szukając odpowiedzi na te pytania przestudiowałem zamieszczone w sieci ukraińskie instrukcje, jak również skonsultowałem się z ekspertem w dziedzinie chemii i pirotechniki[1].
Mogłoby się wydawać, że cała sztuka sprowadza się do wypełnienia szklanej butelki dowolną łatwopalną substancją i przytykania jej kawałkiem tkaniny, pełniącym rolę lontu. Teoretycznie to prawda, ale skuteczność takiego ładunku może nas mocno rozczarować. Jeśli przykładowo, jako materiału zapalającego użyjemy wyłącznie benzyny, otrzymamy co prawda imponujący, świetnie wyglądający na nagraniach płomień, ale będzie miał on stosunkowo niską temperaturę i zniknie już po kilkudziesięciu sekundach, zaś sam materiał ścieknie po powierzchni lub wsiąknie w grunt.
Czas pożaru jest w tym przypadku bardzo istotny, ponieważ – na co zwrócił uwagę mój rozmówca – sprzęt wojskowy pozostaje zwykle odporny na ogień i potrzeba dłuższej chwili, żeby wyrządzić mu jakąkolwiek szkodę. Dlatego zamiast zwykłego płynu, zdecydowanie bardziej pożądaną formą paliwa będzie żel lub coś w rodzaju galarety. Żeby osiągnąć taki rezultat, najlepiej mieszać substancje lekkie z cięższymi. Większość receptur proponuje dolania do benzyny oleju silnikowego, żywicy albo acetonu (główny składnik zmywaczy do paznokci) z dodatkiem składnika X pod postacią… styropianu.
Pewnie wielu z was widziało fotografie, na których widać mieszkańców Ukrainy kruszących płaty styropianu i wsypujących go do butelek. Związki polistyrenu – bo tym w istocie jest styropian – mają to do siebie, że ulegają łatwemu rozpuszczeniu w kontakcie z acetonem. Zależnie od tego ile materiału użyjemy (a aceton potrafi pochłonąć ogromne objętościowo ilości styropianu), otrzymamy konsystencję syropu lub galaretowate ciało stałe. Całość łączymy w stosunku 1:1 lub 2:3 z benzyną. Tak powstaje kleisty napalm, płonący nawet kilkanaście minut i kopcący w wyjątkowo paskudny sposób. Dla urozmaicenia i podniesienia temperatury nie zawadzi również szczypta saletry potasowej lub innego utleniacza.
Nie muszę chyba pisać, że kontakt takiej substancji z tkanką nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń. Ale czy butelka zapalająca może również wyrządzić szkodę transporterom lub czołgom? Okazuje się, że tak, chociaż oczywiście ogień nie strawi nowoczesnego pancerza, nie zniszczy uzbrojenia, ani nie poparzy schowanych żołnierzy. Rzeczywistym celem miotającego powinny być elementy wrażliwe na temperaturę, jak wszelkie uszczelki, izolacje przewodów, czy chłodnica – których uszkodzenie unieruchomi i w praktyce wyeliminuje pojazd. Przy odrobinie szczęścia, gęsty dym może także zapchać filtry powietrza, co unieszkodliwi również załogę.
Na zakończenie, pozostaje mi jedynie życzyć wszystkim, żebyśmy nie byli nigdy zmuszeni do wykorzystywania powyższej wiedzy w praktyce, a tego rodzaju instrukcje pozostały w sferze ciekawostek.