W Księdze Guinessa możemy przeczytać, że aktualny rekord najgłębszego nurkowania z akwalungiem należy do żołnierza i triatlonisty Ahmeda Gabra, który zszedł na głębokość 332,35 metra poniżej tafli morza. 41-letni Egipcjanin dokonał swojego wyczynu w 2014 roku w okolicy portu Dahab na Morzu Czerwonym. Gabr wykorzystał 60 butli (zawieszonych na towarzyszącej mu linie) i spędził pod wodą aż 15 godzin – z czego tylko 14 minut trwało zanurzanie, a ponad 14 godzin bardzo powolny powrót na powierzchnię.
300 metrów pod wodą ciśnienie wynosi 3000 kPa i jest trzydziestokrotnie wyższe od ciśnienia atmosferycznego. Żebyście poczuli ciężar dokonania Gabra: mówimy o głębokości, gdzie na każdy centymetr kwadratowy ciała nurka woda wywiera nacisk około 33 kilogramów.
Wysokie ciśnienie kojarzymy zwykle z miażdżącą siłą, jednak w przypadku nurkowania zagrożenie jest bardziej subtelne. Gdy głęboko pod wodą zasilamy organizm sprężonym powietrzem z butli, zawarte w nim gazy, rozpuszczają się we krwi. Kiedy natomiast wracamy na powierzchnię, a ciśnienie wody wokół spada, gaz próbuje uciec. Jeżeli przejście nastąpi zbyt szybko, w układzie krwionośnym i tkankach zaczną powstawać pęcherzyki, tak jak w odkręcanej butelce Coca-Coli. Jak możecie się domyślić, wygazowanie krwi i innych płynów ustrojowych to nic przyjemnego. Pojawiają się bóle stawów, głowy, zamroczenie, odrętwienie, paraliż i inne objawy zwiastujące chorobę dekompresyjną lub mówiąc po staremu, chorobę kesonową.
Jest też inne niebezpieczeństwo. Gazy, którymi normalnie oddychamy na lądzie, przy ekstremalnym ciśnieniu okazują się szkodliwe. Azot stanowiący 78% składu powietrza, zwykle obojętny dla naszego zdrowia, już na głębokości poniżej 30 metrów potrafi działać podobnie do podtlenku azotu (gazu rozweselającego), wywołując euforię, zaburzając osąd sytuacji, upośledzając ruchy i opóźniając reakcje. Jeszcze niżej euforia ustępuje miejsca histerii oraz halucynacjom, prowadząc do stanu nazywanego przez lekarzy narkozą azotową.
Nawet życiodajny tlen w zbyt dużym zagęszczeniu ujawnia właściwości toksyczne. Nadmiar tlenu w tkankach, czyli hiperoksja, wyniszcza płuca, oczy oraz układ nerwowy, wywołując duszność, rzężenie, widzenie tunelowe, zawroty głowy oraz drgawki.
A bez butli potrafisz?
Osobną grupę stanowią freediverzy, czyli amatorzy nurkowania na wstrzymanym oddechu. Ikoną pozostaje Austriak Herbert Nitsch, który ustanawiał rekordy we wszystkich ośmiu kategoriach tego sportu. Do niego również należy rekord w najbardziej ryzykownej i obciążającej organizm dyscyplinie No Limits, gdzie freediver może korzystać z technicznej pomocy (np. liny, tzw. windy) do szybkiego wciągania i wyciągania z głębin. Niestety próbując pobić własny wynik wynoszący 214 metrów, Nitsch w końcu przesadził, doznając całej palety objawów choroby dekompresyjnej. Skończyło się to udarem i częściowym upośledzeniem układu ruchowego.
Rozwiązanie pierwszego problemu jest dość oczywiste. Jeżeli amator morskich głębin chce uniknąć choroby dekompresyjnej, musi wracać na powierzchnię bez pośpiechu, pozwalając gazom na spokojne opuszczenie płuc, bez tworzenia pęcherzyków. W przypadku Gabra operacja trwała kilkanaście godzin (to wcale nie tak długo, jak się za moment przekonacie).
Z kolei odpowiedzią na kwestię toksyczności składników powietrza jest napełnianie butli specjalnie dobranymi mieszankami oddechowymi, ze zmodyfikowanymi proporcjami azotu i tlenu. Poniżej 50 metrów popularny jest trimix (TMX), gdzie stężenie azotu i tlenu zostaje zmniejszone na rzecz helu – o słabszych właściwościach narkotycznych. Egipski rekordzista wykorzystał aż cztery różne kombinacje gazów, zależnie od głębokości.
Ale czy to na pewno koniec? Czy 332 metry i trzydzieścikilka atmosfer to ostateczna granica tolerancji ludzkiego organizmu na wysokie ciśnienie? Gdyby odpowiedź była taka prosta, nie zaprzątałbym tym swojej ani waszych głów.
Pod koniec 1981 roku przeprowadzono nieco zapomnianą serię eksperymentów pod nazwą projektu Atlantis. Inspiratorem przedsięwzięcia był nieżyjący już profesor Duke University Medical Center, anestezjolog Peter Bennett. Znalazł on trzech ochotników, którzy zgodzili się na zamknięcie w stalowej komorze o wielkości małego pokoiku, pełniącej rolę symulatora głębinowego. Mężczyźni nie mieli co prawda kontaktu z morzem i takimi atrakcjami jak niska temperatura oraz kompletna ciemność, ale zostali wystawieni na miażdżące ciśnienie, jakiego nie doświadczył wcześniej żaden inny człowiek.
Nie myślcie sobie, że chociaż eksperyment odbywał się na sucho, w kontrolowanych warunkach, to był pozbawiony ryzyka. Mimo braku wody badanym mężczyznom groziły dokładnie te same konsekwencje, co prawdziwym nurkom. Gdyby któremuś z nich stała się krzywda, nie można było ot tak po prostu otworzyć drzwi i wezwać lekarza. Oznaczałoby to gwałtowną dekompresję, która z całą pewnością zabiłaby całą załogę. Badania Bennetta mogą dziś uchodzić za kontrowersyjne, ale to m.in. one pozwoliły ustalić optymalny skład mieszanek oddechowych, wykorzystywanych do nurkowania w ekstremalnych warunkach.
W ramach eksperymentu Atlantis wykonano cztery podejścia, spośród których absolutnie rekordowe okazało się trzecie. Po dwunastu dniach ciśnienie wewnątrz kabiny wyniosło 69 atmosfer / 6990 kPa, co odpowiadało zejściu na głębokość 686 metrów. Na każdy centymetr kwadratowy przypadał nacisk ponad 71 kilogramów, a gazy zdawały się gęste niczym ciecz. Dowódca zespołu Steve Porter opisywał swoje wrażenia w sposób następujący:
Powietrze jest tak gęste, że zatyka się nos, trzeba oddychać ustami. Wystarczy się poruszyć i wziąć wdech żeby poczuć różnicę w gęstości. (…) Gdyby ktoś kichnął chyba urwałoby mu głowę. Od ciśnienia wszystko nas bolało. Miałem kolorowe wizje, od których można było oszaleć. Długo się z nich otrząsałem.
Steve Porter
O ile na symulowanych głębokościach 600-650 metrów jeszcze dało się jako tako funkcjonować, o tyle każdy kolejny metr i każdy kolejny kilopaskal wywoływał już wyraźne cierpienie. Można zatem uznać, że mniej więcej w tym obszarze należy szukać ostatecznej granicy ludzkiej tolerancji na wysokie ciśnienie. Ochotnicy spędzili na rekordowej “głębokości” dobę, po czym rozpoczęto proces dekompresji. Powrót do ciśnienia atmosferycznego zajął aż 35 dni.
Bardzo podobny projekt z komorą hiperbaryczną zorganizowała później francuska firma COMEX. W ramach serii eksperymentów Hydra trzech śmiałków znów poddawano ciśnieniom odpowiadającym głębokości 650-675 metrów. Głównym celem organizatorów było przetestowanie możliwości hydrelioxu – mieszanki oddechowej opartej na helu z domieszką wodoru. Uczestnicy rzeczywiście odczuwali nieco mniejsze objawy psychiczne i neurologiczne, ale skarżyli się na ogromne zmęczenie oraz bezsenność. Przy dużych wątpliwościach wyrażono zgodę na pobicie rekordu z próby Atlantis, ale przy obecności tylko jednego z ochotników. Był nim Theo Mavrostomos, który w listopadzie 1992 roku przez dwie godziny przebywał na symulowanej głębokości 701 metrów.
Jeżeli projekty Atlantis i Hydra nas czegoś nauczyły, to na pewno tego, że toń oceanu pozostaje dla naszego gatunku równie niegościnna, co przestrzeń międzyplanetarna. Zwłaszcza że 332 metry Gabra, a nawet 701 metrów z symulacji hiperbarycznych, są naprawdę niczym wobec potęgi rowów pacyficznych o głębokościach przekraczających 10 kilometrów.