Zawsze fascynował mnie ten temat. Niewątpliwie mieliśmy swój „Eden”, kolebkę, miejsce, gdzie homo sapiens sapiens postawił swoje pierwsze kroki. Człowiek rozumny był jednak od zarania dziejów, niezwykle ekspansywnym gatunkiem. Mimo braku umiejętności latania czy oddychania pod wodą, jeszcze przed stworzeniem zaawansowanej cywilizacji, zasiedliliśmy zdecydowaną większość globu. Rekonstrukcja tej wielkiej wędrówki nie należy do zadań łatwych, ale na szczęście nie musimy już opierać się tylko na datowaniu znajdywanych szkieletów i pradawnych narzędzi. Obecnie z pomocą przychodzi nam genetyka. Naukowcy analizując zmiany pojawiające się w materiale genetycznym, są w stanie znaleźć wspólnego przodka dla dowolnej grupy organizmów.
Tak powstają „drzewa życia”, zawierające powiązania wszystkich ziemskich gatunków. Rysowanie podobnego schematu poświęconego jedynie ludziom, wygląda podobnie, choć wymaga znacznie większej dokładności. W końcu, jeśli dzielimy aż 98,7% genomu z szympansem bonobo, to różnice genetyczne między samymi ludźmi – choćby nie wiem jak różnymi z wyglądu – pozostają niewiarygodnie subtelne.
Wszystkie drogi prowadzą do Afryki
Nie posiadaliśmy pisma, wiedzy, map, wyrafinowanych narzędzi, środków transportu czy komunikacji. Wszystko czekało na odkrycie. Nie liczyliśmy na spuściznę przodków. Zdumiewa fakt, że ta mała społeczność nowych przedstawicieli homonidów, zamieszkujących serce Afryki 200 tysięcy lat temu, dała początek ludzkości w całej jej różnorodności: od szczudłowatych Masajów, przez jasnowłosych Skandynawów i krępych Mongołów, do filigranowych Indian Ameryki Łacińskiej.
To, że poniekąd wszyscy jesteśmy Afrykanami, jest doskonale znanym faktem. Notabene, nie chodzi tu tylko o ludzi, lecz niemal wszystkich naszych przodków i kuzynów (poza europejskimi neandertalczykami, do których wrócimy później). Mamy na to aż nadto dowodów. Szkielet pramatki człowiekowatych – słynnego australopiteka Lucy – zakonserwował się w bagnie na północy Etiopii. W wąwozie Olduvai leżącym przy granicy parku Serengeti, w klimacie sawanny zachowały się prymitywne kamienne narzędzia, używane przez gatunek homo habilis ponad 2 miliony lat temu. Znów w Etiopii, badacze stanowiska Melka Kunture, natrafili na ślady obozowania pozostawione przez homo erectusa. Ten ostatni, był to pierwszym człowiekowatym, który opuścił Czarny Ląd i zapuścił się w głąb Europy i Azji, o czym świadczą liczne szczątki (np. opodal Nankinu w Chinach). Migracja żądnego przygód erectusa jest niezwykle ważna, bo w różnych miejscach, dał on przypuszczalnie początek kilku typom ludzi. Wszakże nigdy nie istniał powód, dla którego nie mogłoby rozwinąć się równolegle kilka gatunków naczelnych wyposażonych w rozum. I tak, w Lewancie oraz w Europie powstał neandertalczyk, w środkowej Azji poznany niedawno denisowianin, zaś nasz bezpośredni protoplasta, standardowo, narodził się gdzieś w Afryce. Ale gdzie?
W poszukiwaniu Edenu
Sądzę, że każdy z nas poszukując ludzi genetycznie najbliższych „Adamowi i Ewie”, spróbowałby sięgnąć do plemion najbardziej odizolowanych od świata. Właśnie ta strategia doprowadziła uczonych do pustyni Kalahari, zajmującej większość dzisiejszej Namibii i Botswany. Ludność tych państw pozostaje prawdziwą gratką dla genetyków i antropologów. Choć kraje te są znacznie większe powierzchniowo od Polski, zamieszkuje je zaledwie po dwa miliony osób.
Wśród tamtejszych Buszmenów, na szczególne wyróżnianie zasługuje kilkutysięczna zbiorowość, wciąż posługująca się unikatowym językiem juǀʼhoan. Towarzyszą mu charakterystyczne „mlaski”, odróżniające go od współczesnych, w tym również innych afrykańskich języków. Kto wie? Może tak brzmiały pierwsze próby komunikacji naszych praprzodków?
Właśnie lud posługujący się juǀʼhoan figuruje na szczycie badania 300 genomes from 142 diverse populations. Nawet jeśli nie jest to strzał w dziesiątkę, kolebka całej ludzkości niewątpliwie skrywa się w Afryce, na południe od równika. Gdzieś tam wyodrębniła się grupka 10 tysięcy osobników – protoplastów naszego gatunku – o wielkiej różnorodności genetycznej. Owa niejednorodność, mogąca wydawać się laikowi jedynie szczegółem, w istocie odgrywa w tej opowieści niezwykłą rolę, której nie sposób tu przemilczeć. Choć to trudne do wyobrażenia, porównując genotyp Polaka z dowolnym Europejczykiem, zauważymy znacznie większą zbieżność, niż w przypadku pary Afrykanów – nawet jeśli mieszkają w sąsiednich wioskach.
Skutki takiego stanu rzeczy wydają się dosyć jasne. Jeśli tylko kilkoro spośród pierwszych ludzi rozumnych oddzieliło się od reszty i obrało kurs na Euroazję, to wszyscy ich potomkowie będą genetycznie bardzo podobni. Genetyczna rozmaitość tej populacji musiała znacznie spaść. Innymi słowy: podczas gdy Afrykanie posiadają setki lub tysiące zróżnicowanych protoplastów, wszyscy Nieafrykanie pochodzą od kilkunastu lub kilkudziesięciu osobników. To dość frapujące, ale i intrygujące.
Tak na marginesie. Wspomina się czasem o potrzebie prowadzenia kontrowersyjnych badań inteligencji poszczególnych „ras” ludzkich. Biorąc jednak w rachubę ten szczególny fakt, że poszczególni mieszkańcy Czarnej Afryki różnią się biologicznie od siebie bardziej niż Francuz od Chińczyka – trudno o wyciągnięcie klarownych i możliwych do naniesienia na mapę wniosków.
Po Buszmenach, genetyka prowadzi nas dalej przez pigmejskie plemię Mbuti, zamieszkujące lasy współczesnego Konga, nacje władające językami z grupy sotho-tswana, na południowym końcu kontynentu, kultury Mandinka w okolicach Nigru oraz Masajów w Kenii. Pierwsi niepokorni ludzie podążyli wzdłuż Nilu, zbliżyli się do Synaju i wkroczyli na Bliski Wschód jakieś 70 tysięcy lat temu. Tu homo sapiens rychło zorientował się, że nie jest sam.
Człowiek spotyka neandertalczyka
Ziemie Europy i Bliskiego Wschodu od niemal 400 tysięcy lat stanowiły dom dla homo neanderthalensis. Pamiętam, że gdy byłem w szkole, neandertalczyka przedstawiało się jeszcze jako jeden z etapów pośrednich, prowadzących do wyewoluowania człowieka rozumnego, podobnie do homo habilisa i homo erectusa. Obecnie możemy śmiało stwierdzić, że neandertalczycy nie byli naszymi przodkami lecz raczej kuzynami, boczną linią ludzi, o unikatowej charakterystyce.
Jednakże ich istnienie nie pozostaje dla nas bez znaczenia. Ostatnie lata kilkukrotnie przewracały naszą wiedzę o starodawnych Europejczykach i zaowocowały mnóstwem nowatorskich hipotez. Najważniejsza, autorstwa szwedzkiego biologa Svante’a Pääbo, zakłada, iż stosunki ludzko-neandertalskie nie tylko prowadziły do współpracy, ale wręcz… do krzyżowania obu gatunków. Oznacza to, w każdym z nas da się znaleźć niewielki fragment genomu pochodzący bezpośrednio od homo neanderthalensis! Nie dotyczy to jednak dokładnie całej ludzkości. Neandertalczycy sami nigdy nie trafili do Afryki, więc wszelkie mieszane stosunki odbywały się wyłącznie z tą częścią populacji, która opuściła afrykańską kolebkę i chcąc nie chcąc, trafiła na krępych autochtonów. Potwierdzają to ciągle prowadzone badania genetyczne: niemal każda osoba z Europy, Azji i Ameryki posiada w DNA choćby niewielką schedę po neandertalczykach. Wszyscy poza rodowitymi Afrykanami, których można w pewnym sensie nazwać „najczystszymi” przedstawicielami homo sapiens sapiens.
Ale nie mamy prawa narzekać. Niewykluczone, że życie obok siebie dwóch gatunków pozwoliło na wzajemną naukę przetrwania, zaś krzyżowanie nieco zmieniło nasz wygląd. Bo chyba nie sądziliście, że wśród naszych praprzodków opuszczających Czarny Ląd, znajdowali się bladzi blondyni o niebieskich oczach? Jak przystało mieszkańców sawann, pustyń i dżungli, wszyscy byliśmy ciemnoskórzy, a zmiany w pigmentacji zawdzięczamy albo samodzielnym mutacjom i późniejszemu doborowi naturalnemu, albo właśnie stosunkom z neandertalczykami.
Podbijamy świat
Schemat wskazuje, iż pierwsi Nieafrykanie mogli dać początek przedstawicielom późniejszych Semitów (Żydzi Jemeniccy, Palestyńczycy), Beduinów i ludów irańskich. W tym momencie doszło pierwszych dużych rozwidleń. Część azjatyckich pionierów kontynuowała wędrówkę na wschód, ku Indiom i Azji Centralnej, a część obrała kierunek na zachód, ku Anatolii i południowej Europie. Wbrew pozorom, nas najbardziej powinna interesować ta druga, szybko rosnąca grupa, która ulegała dalszej fragmentaryzacji. Część najbliżej z nami spokrewniona, osiądzie na bezkresnych równinach współczesnego Kazachstanu i południowej Rosji, gdzie przez tysiąclecia formować się będą pragermanie i prasłowianie.
Obie grupy ruszą na Europę dopiero pod koniec antyku, rozgaszczając się na terenach upadającego Imperium Rzymskiego oraz ziemiach doń przylegających. Nie oznacza to jednak, że do tego czasu człowiek rozumny nie odwiedzi Starego Kontynentu. Rzeczywiście trochę to potrwa, bo sforsowaliśmy Bosfor gdzieś między 41-43 tysięcy lat temu (zatem niewiele szybciej niż Australię). Kto wie, może wśród tych „kolonizatorów” znaleźli się pradziadkowie, chyba najbardziej autochtonicznej grupy etnicznej – posługujących się pozaindoeuropejskim językiem – Basków?
Kolejne dwie rodziny ludzkie połaszą się na Daleki Wschód. Jedni trafią do Indii, opanowując wschodnie wybrzeże tego subkontynentu i dając początek starożytnym Drawidom. Inni poszli okrężną drogą, omijając na północy Himalaje, aby trafić niecałe 60 tysięcy lat temu do Chin. Tu doszło do dalszych, niezwykle donośnych migracji. Koczownicy zaludnili ogromne tereny, wlewając się w końcu do Indochin, skąd wędrówka trwała dalej. Choć to zdumiewające, te prymitywne osoby, prawdopodobnie pozbawione większych umiejętności nawigacyjnych czy inżynieryjnych, wypływały w ocean! Możliwe, że inny klimat oraz niższy poziom wód mógł stworzyć połączenie lądowe z Sumatrą, ale raczej nie z Filipinami, Australią czy wysepkami Polinezji – a docieraliśmy tam już 40 tysięcy lat temu.
Inni spośród przedstawicieli homo sapiens osiadłych w Chinach, postanowili poszukać szczęścia na północy. W pewnym sensie je znaleźli, przechodząc suchą stopą przez tereny dzisiejszej Cieśniny Beringa i trafiając na Aleuty oraz do Ameryki Północnej. Pół żartem, pół serio, można powiedzieć, że pierwsi ludzie odkryli Nowy Świat jakieś 10 tysięcy lat przed Kolumbem. Z Alaski, jak po sznurku, łowcy kierowali się na południe, gdzie w przyszłości założą Imperia Olmeków, Azteków, Majów i Inków.
Krok po kroku
Można przy tej okazji zadać dwa pytania. Dlaczego ludziom w ogóle „chciało się” zostawiać swój dom i przeć na północ? A skoro już się na to zdecydowali, to dlaczego musiało minąć długie 130 tysięcy lat, zanim wyleźli poza macierzysty kontynent?
Wyjaśnienie naszej mobilności nie jest zbyt zagadkowe, jeśli weźmiemy pod uwagę ówczesny, zbieracko-łowiecki styl życia. Człowiek został wyposażony przez naturę we wspaniały organ między uszami, lecz do nabycia zdolności rolniczych – niezbędnych dla wzniesienia stałych osiedli – potrzebował wielu pokoleń doświadczenia, żyznej gleby i przede wszystkim odpowiednich roślin. Zanim to nastąpiło, codzienność homo sapiensa tak naprawdę wciąż przypominała mozół innych homonidów. Rugowali oni pobliski teren z wszystkiego, co jadalne i co podsuwała natura, a następnie zwijali obóz i ruszali dalej. A dlaczego tak się guzdrali z wyjściem poza Afrykę? Pamiętajmy, że ówczesny klimat znacząco różnił się od obecnego. Jeszcze niecałe 12 tysięcy lat temu trwał würm, ostatni epizod plejstoceńskiego zlodowacenia, skutecznie zniechęcający do wojaży poza najcieplejsze regiony Ziemi. Z drugiej jednak strony epoka lodowcowa miała sporą zaletę: lądolód przygniatający sporą część Eurazji, pozwalał na piesze dotarcie do dalekich i niedostępnych miejsc.
Tak czy inaczej, krok po kroku, gdzieś między 8-10 tysiącleciem p.n.e. ludzkość zamieszkiwała już wszystkie kontynenty, poza Antarktydą.