Czy ogrom wszechświata może przerażać? Nie mam na myśli żadnej metafory. Pytam o to, czy próby objęcia rozumem bezkresnej przestrzeni, rosnącej od prawie czternastu miliardów lat, mogą dosłownie zawrócić w głowie, chwycić za gardło, a nawet wywołać atak paniki? Czy kosmos może stać się przedmiotem czegoś w rodzaju fobii? Osobiście się nad tym nie zastanawiałem, do momentu, gdy otrzymałem od jednego z czytelników wiadomość o intrygującej treści:
Czy to normalne, że gdy głębiej się zastanawiam nad wszechświatem, jego wielkością i nieskończonością – to odczuwam pewnego rodzaju lęk? Dużo astronomów zajmuje się tym zagadnieniem. Kiedy wyobrażam sobie siebie, z perspektywy gwiazdy oddalonej o lata świetlne, to mam dziwne uczucie wgniatania w ziemię, motylki w brzuchu i czuje się przygniatająco mały. Czuję wręcz dyskomfort. Norma, czy psycholog?
Czuje się czasem, jakbym tracił równowagę – tym bardziej, gdy uświadomię sobie prędkość ziemi i prędkość naszej galaktyki. Moja wyobraźnia jest bujna i mam po tych refleksjach dziwne uczucie i dyskomfort, że jak coś pierdyknie w kosmosie, to w każdej chwili możemy zginąć. Kretyńskie. Ale potrzebuję fachowego spojrzenia, bo kocham astronomię… ale czasem mnie ten temat zgniata. Dosłownie.
Lęk przed nieskończonością
Powyższy przypadek wcale nie jest odosobniony. Kiedy zacząłem zgłębiać temat, szybko dokopałem się do relacji innych osób opisujących bliźniacze objawy, nierzadko w jeszcze większym natężeniu. Chyba najbardziej przejmujące świadectwo pochodziło od pewnego studenta z Tajwanu, dla którego jakiekolwiek rozważania na temat czasu i przestrzeni kończyły się atakami paniki. Twierdził on, że męczą go myśli o bezmiarze przestrzeni kosmicznej, nieskończonej liczbie zdarzeń, a nawet hipoteza wszechświata cyklicznego. „Zupełnie jakbym otworzył puszkę Pandory. To naprawdę, naprawdę, bardzo bolesne i przygnębiające”. Dodał też, że nie wystarczy po prostu przestać rozmyślać, bo „problem nadal istnieje, (…) nadal tkwi w mojej głowie”.
Przeglądając kolejne dyskusje na ten temat, dowiedziałem się o istnieniu czegoś takiego, jak apeirofobia. Przypadłość tyleż niepokojąca, co fascynująca, opisywana zwykle jako lęk przed nieskończonością. W praktyce dyskomfort u osób dotkniętych apeirofobią mogą budzić niekończące się ciągi liczbowe, idea wieczności, czy właśnie wyobrażenie bezkresnej kosmicznej pustki.
Zatrzymajmy się na chwilę i spróbujmy zrozumieć istotę tego dyskomfortu.
Karmienie apeirofobii
Według amerykańskiego urzędu statystycznego przeciętny obywatel USA przemierza rocznie 37 tys. kilometrów, co odpowiada niecałemu jednemu okrążeniu Ziemi. Oczywiście w przypadku Polaków, czy poszczególnych jednostek ta wartość może się mocno różnić (ja z całą pewnością zaniżam wynik) – ale daje nam to jakiś punkt odniesienia. Zgodnie z nim, w przeciągu całego życia, chodząc do szkoły, jeżdżąc do pracy i latając na wakacje, większość z nas pokona około 2,5 miliona kilometrów.
2,5 miliona kilometrów to tylko troszkę ponad 1,5% odległości, w jakiej Ziemia obiega Słońce.
Z kolei odległość między Ziemią a Słońcem to zaledwie 0,0003% dystansu dzielącego Słońce od najbliższej mu gwiazdy, Proximy Centauri.
Odcinek pomiędzy Słońcem a Proximą Centauri stanowi natomiast 0,00015% odległości dzielącej Drogę Mleczną od sąsiedniej galaktyki w Andromedzie.
Możemy ciągnąć tę wyliczankę bardzo długo, aż dotrzemy do czegoś takiego:
To owoc niezwykłych obserwacji z serii Głębokich pól Hubble’a. Na drobnym, pozornie pustym skrawku nieba Kosmiczny Teleskop Hubble’a dopatrzył się ponad 5 tysięcy odległych galaktyk. Światło najsłabszych, czerwonych punktów wyruszyło w drogę zaledwie kilkaset milionów lat po wielkim wybuchu. Wspominałem o tej ikonicznej fotografii nie raz i nie dwa. A jednak zawsze, kiedy na nią spoglądam, nie mogę wyjść ze zdumienia, że za każdą z tych plamek kryje się osobna galaktyka zawierająca w sobie, podobnie do naszej Drogi Mlecznej, setki miliardów gwiazd i biliony planet.
A przecież to tylko łyżka wody nabrana z kosmicznego morza.
Dla dopełnienia obrazu dodajmy jeszcze równie odurzającą oś czasu. Stosując popularną metaforę: jeśli przełożymy trwającą od 13,82 miliarda lat historię wszechświata na jeden tydzień, zauważymy, że pierwsze ziemskie formy życia powstały w nocy z piątku na sobotę. Dinozaury wyginęły po godzinie 23:00 w niedzielę. Z kolei całe dzieje dumnego gatunku Homo sapiens, mieszczą się w niecałych dziesięciu sekundach przed północą. W kosmologicznej skali czasu pozostajemy zupełną nowinką.
Wszystko to prowadzi do wniosku, że otwierając podręcznik do astronomii, dotykamy wielkości rozsadzających czaszkę. Nie dziwię się, że u niektórych osób wywołują one psychiczne, a czasem też fizyczne dolegliwości. Sądzę, że nawet nie trzeba apeirofobii, aby przy podziwianiu niesamowitych fotografii Teleskopów Hubble’a czy Webba dostać gęsiej skórki. Zwłaszcza kiedy ulokujemy w tym wszystkim człowieka, z jego ulotnym życiem i brakiem wpływu na cokolwiek więcej niż jedna, malutka planetka.
Efekt oglądu
Skoro tak intensywne odczucia mogą wywołać zdjęcia czy nawet same rozważania o wszechświecie, to wyobraźmy sobie, co kłębi się w głowach osób, które realnie stanęły oko w oko z kosmiczną pustką? W końcu, co innego o czymś czytać lub oglądać nagrania, a co innego ujrzeć fenomen na własne oczy. Jak pokazują rozliczne relacje astronautów, kosmiczne doświadczenie niekoniecznie musi budzić lęk. Żeby nie szukać daleko, oddajmy głos zmarłemu niedawno Mirosławowi Hermaszewskiemu.
Kosmos to unikatowe przeżycie. Patrzy się stamtąd na tę naszą Ziemię z dystansu. Dotychczas wydawała nam się ona ogromna, a naprawdę jest taka niewielka, że można ją okrążyć w 90 minut. I wszystko jest tak fantastycznie kolorowe, że zapada w pamięć na całe życie. A ty, zawieszony gdzieś w przestrzeni, patrzysz z góry na te 6 miliardów ludzi, których nawet nie widać. Myślisz: co ty, człowieku, tutaj robisz? Kim jesteś w tym bezmiarze przestrzeni ze swoimi dokonaniami, problemami, marzeniami i dążeniami?
Fragment z wywiadu Wybraniec systemu dla Polityki.
Ci nieliczni, którym dane było ujrzeć matczyną planetę z zewnątrz, zgodnie twierdzą, że ten niecodzienny widok wyrył wyraźny ślad w ich umysłach. Ujrzeli samotną kulkę zawieszoną na tle kosmicznej czerni, chronioną przed próżnią jedynie przez zatrważająco delikatną warstewkę atmosfery. Nieważne, czy zajrzymy do wspomnień Jurija Gagarina, uczestników misji Apollo, czy nawet pasażerów ISS: większość przyznaje, że pierwsze spojrzenie na Ziemię z dystansu stanowiło dlań głębokie przeżycie, uruchamiające lawinę refleksji.
W 1987 roku filozof Frank White nadał temu specyficznemu stanowi uniesienia nazwę efektu oglądu (ang. overview effect). W swojej książce pod tytułem The Overview Effect: Space Exploration and Human Evolution, Amerykanin dokonał przeglądu trzydziestu świadectw astronautów, wyłapując w nich powtarzające się motywy. Zauważył, że ludzie powracający z kosmosu odczuwają dogłębne poczucie jedności z planetą, jak i całą ludzkością. Często mówią o potrzebie ochrony środowiska, pacyfizmie i ponadnarodowej współpracy. Towarzyszy im jedyne w swoim rodzaju doznanie, będące zlepkiem przytłoczenia, inspiracji, euforii, a nawet duchowości.
Granice ludzkiej psychiki
Zdaniem niektórych psychologów wnioski White’a to nadinterpretacja. Według innych efekt oglądu nie tylko istnieje, ale nabiera na znaczeniu w miarę zwiększenia dystansu od Ziemi. Innymi słowy, przeżycia załogi ISS, sunącej tylko 400 km nad powierzchnią planety, mimo wszystko nie są tak intensywne, jak doznania uczestników misji księżycowych.
Jednak jeśli to prawda, to jak zareaguje psychika pionierów, którzy w przyszłości wyruszą w podróż do położonego setki razy dalej Marsa? Jak astronauci zniosą widok Ziemi, która nie będzie już nawet kruchą kulką, lecz tylko ledwo widoczną kropką? Czy dziesiątki milionów kilometrów od domu inspiracja nie ustąpi przygnębiającej tęsknocie, a ta destrukcyjnemu lękowi?
Jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby każdy mieszkaniec Ziemi mógł doświadczyć efektu oglądu – w małych, zdrowych dawkach – bylibyśmy, jako raczkująca cywilizacja odrobinę mądrzejsi.