Głupota na niedzielę: Fronda i mechanika kwantowa

W sierpniu dałem wyraz swojemu zażenowaniu artykułem Ateizm, czyli urojona wizja człowieka, w którym osoba ciesząca się tytułem doktora, niczym czołg napędzany chciejstwem i ignorancją, rozjechała wszelkie zasady rozumowania i zdrowego rozsądku. Czy może być coś gorszego? Owszem – profesor fizyki piszący dla Frondy.

Wykładający niegdyś na Uniwersytecie w Poznaniu, prof. Zbigniew Jacyna-Onyszkiewicz, posunął się do czynu jakiego nie spodziewałbym się po żadnym pracowniku naukowym – racjonalizowania wiary za pomocą nauki. Ale w jakim stylu! W tekście Fizyka kwantowa a wiara, nie tylko wysunął założenie, że oba światy – duchowy i naukowy – nie są sprzeczne (z czym można się zgodzić), ale również próbuje przekonać czytelnika, że pojmowanie wszechświata bez elementu nadprzyrodzonego jest bezpodstawne i niepełne!

Ale euforia związana właśnie z postępem naukowo-technicznym XIX w. spowodowała, że to założenie metodologiczne zostało przeniesione na to, co istnieje. Naukowcy zaczęli się zachowywać tak, jak gdyby to nie było tylko przyjęcie jakiejś wybranej metodologii, która się okazała bardzo skuteczna, i zaczęli tworzyć iluzję, że tylko sama przyroda istnieje – poza nią nie istnieje nic.  Założenie to już nie jest nauką – to jest pewna ideologia. Ale ideologia ta stała się fundamentem właśnie bezbożnictwa, ateizmu – czyli odrzucenia jakiejkolwiek rzeczywistości poza naturą. 

Ostatnimi czasy „ideologia” stała się bardzo nośnym słowem, którym szczodrze obdarowują nas niemal wszyscy ludzie walczący z obcymi poglądami. Kiedy w coś wierzymy, mówimy o swoich przekonaniach, filozofii życiowej, światopoglądzie; a gdy tylko ktoś się z nami nie zgadza, bez zastanowienia rzucamy hasłem „ideologia”! Nie do końca rozumiem skąd to negatywne brzmienie „ideologii”, oznaczającej ni więcej niż uporządkowany system wartości i poglądów. I dlaczego taki wrogi stosunek do tego pojęcia, podkreśla się najczęściej w tekstach, obiektywnie i słownikowo aż kipiących od ideologii? O ironio.

Dalej z faktu rozszerzania się wszechświata wynika, że materia zostanie bardzo szybko rozproszona – szybko w skali kosmicznej – tak że nie będzie możliwe życie w jakimkolwiek punkcie wszechświata w dalekiej przyszłości. Czyli tym samym ludzkość nie może istnieć w nieskończoność, lecz musi mieć swój kres. Nawet loty kosmiczne nie ratują sytuacji, bo cały wszechświat nie będzie się nadawał do zamieszkania. W 1917 r. Einstein stwierdził, korzystając ze swojej ogólnej teorii względności, że w zasadzie sensownie możemy myśleć o wszechświecie tylko jako o wszechświecie zamkniętym, którego objętość jest ograniczona. Czyli widzimy, że ten materialistyczny entuzjazm XIX-wieczny został w pewien sposób nadszarpnięty przez najnowsze badania makrokosmosu. Ale również badania w mikrokosmosie doprowadziły fizyków do konsternacji, gdyż nie spodziewano się, że otrzyma się takie rezultaty.

To bardzo istotny fragment. Przede wszystkim, autor wyciąga z kapelusza rzekomą konfuzję świata naukowego po największych odkryciach ubiegłego wieku. Wiadomość, że wszechświat a wraz z nim ludzkość, nie mogą istnieć wiecznie rzeczywiście stanowi niewesołą perspektywę, ale naukowiec co najwyżej wzruszy ramionami widząc jedną z wielu cech otaczającej go rzeczywistości. Nie ważne czy chcemy wszechświata otwartego czy zamkniętego, pełnego czarnych dziur i kwazarów czy spokojnego, ekspandującego czy statycznego. Nasze zachcianki i wizje nie odgrywają tu żadnej roli.

I naukowiec niewierzący wierzy, że w rozumie mamy pewną wiedzę przejściową, częściową, ale w miarę rozwoju nauki będziemy poznawać coraz głębiej tę rzeczywistość itd. Ale ten proces poznawania nie może się ciągnąć w nieskończoność, ponieważ są ograniczenia, których nigdy nie przekroczymy. Różnicą właśnie pomiędzy naukowcem wierzącym a niewierzącym jest to, że człowiek, który jest naukowcem wierzącym, uważa, że istnieje taki ogólny, wszechogarniający akt poznania i zrozumienia. 

Gdybym nie zobaczył, nie uwierzyłbym, że profesor nauk fizycznych może dojść do tak dziwacznych wniosków. Ustalmy: byt nadprzyrodzony jest dla badaczy niezbędny, ponieważ mogą się oni okazać za głupi aby samemu pojąć rzeczywistość? Oczywiście istnieje pogląd, że umysł ludzki jest zbyt prymitywny aby odsłonić wszystkie prawa natury i należy mieć to na uwadze. Nie rozumiem natomiast dlaczego ta myśl miałaby nas zmuszać do poszukiwania istoty wyższej. Nie dostrzegam przesłanki (a profesor jej nie wskazał) każącej nam sądzić, iż musi istnieć ktoś, ogarniający wszechrzecz.

Chyba nie muszę nikogo uświadamiać z jakiej przyczyny uczeni nie mogą włączać do procesów badawczych idei boga. Tym bardziej przecieram oczy ze zdumienia, czytając kolejne akapity.

Dalej – logika nas przekonuje, że każda idea, która obejmuje samą siebie, jest niepoznawalna dla racjonalnego rozumowania; my tego nie możemy poznać. A to oznacza, że Bóg, który jest wszechwiedzą, będzie tajemnicą, której nigdy nie zdołamy poznać na drodze rozumowania racjonalnego.

Tłumacząc na nasz: przyjmujemy a priori niepoznawalność wszechświata i powracamy do rylców, drapaków i pięściaków.

Poza tym jeżeli Bóg jest miłością, to nasze istnienie świadczy o tym, że On stworzył nas z miłości. My jesteśmy tylko częścią wszechwiedzy; taką częścią, którą Bóg wyposażył w dwie ważne cechy: jesteśmy podmiotami i mamy wolną wolę. Bóg stworzył nas po to, żebyśmy mogli nawiązać relację miłości z Miłością – Miłością absolutną, czyli z Bogiem Trójjedynym.

Przypomnę tytuł artykułu: Fizyka kwantowa a wiara. Zastanawiam się w jaki sposób „wiara” stanowi w nim dopiero drugi człon.

Proszę zwrócić uwagę na fakt, że wszechświat musi być stworzony tylko ze wszechwiedzy, dlatego że nic poza wszechwiedzą nie istnieje. Zatem nasz wszechświat, który my odbieramy jako bardzo złożoną rzeczywistość, możemy w tym ujęciu wyobrazić sobie tak, iż w naszych umysłach po prostu jest on generowany przez Boga poprzez przekaz odpowiednich porcji (kwantów) wiedzy.

Desperacja bijąca z tych zdań potrafi zwalić z nóg.

Proszę zobaczyć jeszcze, jakie są konsekwencje takiej metafizyki. Jeżeli nie było człowieka, to nie było też wszechświata. A przecież my obserwujemy, że wszechświat ma, jak mówiłem, 14 mld lat. Ale tu znowu dochodzi do głosu prawo fizyki kwantowej, które mówi, że jeżeli obiekt nie jest obserwowany, to jest on tylko zbiorem możliwości, nie można mu niczego przypisać. Czyli wszechświat powstał w momencie, kiedy powstał pierwszy człowiek, i z całego zbioru możliwych wszechświatów został wykreowany taki, w którym może istnieć właśnie człowiek taki, jakiego Bóg sobie założył.

I wracamy do starej jak Biblia tezy, że Ojciec podarował świat we władanie ludziom. A wszystko to elegancko tłumaczy mechanika kwantowa. Cytując samego siebie: „Dla entuzjastów tego typu teorii, między zasadą nieoznaczoności a szeroko rozumianym palcem bożym, można w zasadzie postawić znak równości. (…) Brzmi to całkiem interesująco, ale czy nie nazbyt naiwnie”?

I to też odkryto w ramach badań kosmologicznych, że wszechświat jest właśnie tak skonstruowany, iż nawet drobne zmiany w jego strukturze uniemożliwiłyby życie człowieka.

Zasadę antropiczną szlag trafił. A może to my wyewoluowaliśmy w takim wszechświecie, w pobliżu takiej gwiazdy i na takiej planecie, że wykształciliśmy odpowiednie cechy? Profesor wywraca całą konstrukcję do góry nogami, tylko po to, aby lepiej pasowała do ideolo… jego światopoglądu.

Oczywiście, badając jakieś skamieliny, mamy projekcję cofania się w czasie, ale rzeczywiste istnienie wszechświata może być takie jak istnienie człowieka. Nasuwa się tu oczywisty wniosek, że ideologia oparta na koncepcji Darwina jest nieprawdziwa (…). Z punktu widzenia fizyki kwantowej sytuacja jest zupełnie odwrotna. Możemy powiedzieć, że podejścia naturalistyczne są mało wiarygodne z punktu widzenia fizyki kwantowej.

Darwin i fizyka kwantowa. Pan profesor zdecydowanie powinien napisać jakąś książkę na ten temat.

I dlatego szykanowanie chrześcijan za to, że ich przekonania są sprzeczne z nauką, że chrześcijaństwo to jest ciemnogród, jest bezpodstawne.

Nie szykanuję chrześcijan, nie uważałem ich przekonań za koniecznie sprzeczne z nauką, ani nie twierdziłem, iż wierzący żyją w ciemnogrodzie. Jednakże czytanie takich głupot, wydzielających tak mocny odór indoktrynacji i ignorancji, któregoś dnia może całkowicie odwrócić moje zdanie. Kiedy widzę, że naukowiec – a więc osoba z definicji znająca zasady poprawnego rozumowania – stosuje tak miałką argumentację, efekt jest całkowicie odwrotny do zamierzonego. Naprawdę trudno utrzymać mi nadzieję na postulowane w jednej z książek Sagana przymierze między religią i nauką.

Z tego, co my naprawdę wiemy o wszechświecie w tej chwili, wynika, że znacznie lepsza jest metafizyka oparta na koncepcji Trójjedynej Osobowej Wszechwiedzy, ponieważ koncepcja taka więcej tłumaczy, a poza tym jest ona dokładnie zgodna z nauczaniem Kościoła katolickiego.

I z tym ostatnim argumentem śmierci, pozostawiam was drodzy czytelnicy.

Total
0
Shares
Zobacz też