Mam olbrzymi sentyment do postaci Very Rubin. Pewnie tego nie wiecie, ale amerykańska astronomka była pierwszą osobą, której poświęciłem na blogu osobny artykuł biograficzny. Było to 11 lat temu. Od tamtego czasu trochę się pozmieniało. Zasłużona uczona zmarła w 2016 roku, na chilijskim szczycie Cerro Pachón powstaje ogromne obserwatorium LSST, mające nosić jej imię, a niedawno życiorys Very wreszcie doczekał się pierwszego pełnowartościowego, książkowego opracowania.
Biografię Vera Rubin. Życie sprowadziło na polski rynek wydawnictwo PWN. Autorami pracy są Jacqueline oraz Simon Mittonowie – małżeństwo brytyjskich astronomów, mających na koncie dziesiątki publikacji popularnonaukowych (co najmniej jedną, Od pyłu do gwiazd, również znajdziecie w księgarni PWN). Odpowiednie osoby na odpowiednim miejscu i to nie tylko ze względu na kompetencje naukowe. Jak Jacqueline przyznała w jednym z wywiadów, podobnie do Very i jej męża Boba, państwo Mittonowie poznali się na studiach astronomicznych i poza uczuciem, związała ich dozgonna pasja zgłębiania tajemnic kosmosu.
Bogate 400-stronicowe opracowanie zostało podzielone na dwanaście rozdziałów, poprzedzonych przedmową innej słynnej badaczki, współodkrywczyni pulsarów, Jocelyn Bell Burnell. Autorzy starali się objąć cały życiorys Very: od ciekawskiej jedenastoletniej dziewczynki, przez zdolną i zdeterminowaną studentkę, po ikonę astronomii, wyróżnionej szeregiem nagród i zapraszanej na wykłady przez uniwersytety z całego globu.
Był rok 1939, osiedle domów jednorodzinnych w północnej części Waszyngtonu. (…) Na spowitym nocą skromnym osiedlu domów szeregowych na Tuckerman Street panował błogi spokój. Vera i Ruth zajmowały jedną z trzech sypialni w domu; ich spore łóżko przystawione do ściany z oknem wychodzącym na północ wypełniało znaczną część przestrzeni niewielkiego pokoju. Rodzina Cooperów wprowadziła się tu raptem kilka tygodni wcześniej i Ruth zaklepała sobie część łóżka z dala od okna. Dwa lata młodsza Vera miała więc spać przy oknie – to niepozorny początek jej fascynacji gwiazdami.
Początek rozdziału 1. Nieodparty urok gwiazd
Trudność w tworzeniu wartościowej biografii tego rodzaju, zawsze polega na znalezieniu balansu między przedstawianiem wycinków z życia osobistego a wyjaśnianiem istoty pracy, badań i odkryć naukowca. Z tym zadaniem Mittonowie poradzili sobie w sposób wzorcowy. Książka pozostaje rzetelnym, dogłębnym, ale i naprawdę barwnym życiorysem Rubin; jednocześnie pozostawia mnóstwo przestrzeni na samą astronomię. Widać to najlepiej w centralnych rozdziałach (7-9), nakreślających krętą ścieżkę, która naprowadziła w latach 70. Verę Rubin i jej partnera Williama K. Forda do ich największego odkrycia.
Autorzy kroczek po kroczku opisują rozwój poszczególnych technik teleskopowego wzmacniania oraz przetwarzania obrazu, a następnie żmudny proces badań spektroskopowych setek dysków galaktycznych. Wszystko to, co pozwoliło na dostrzeżenie problemu tzw. płaskiej krzywej rotacji galaktyk. Potwierdzenie tej anomalii stało się kamieniem węgielnym dla hipotezy, jakoby wszechświat wypełniał dodatkowy rodzaj masywnej, niewidzialnej materii. (Dla ścisłości, Vera nigdy nie czuła się „odkrywczynią” ciemnej materii, ponieważ ten pomysł był postulowany już wcześniej m.in. przez Fritza Zwicky’ego. Nie zmienia to faktu, że to obserwacje Rubin oraz Forda otworzyły tej koncepcji wrota do głównego nurtu nauki).
Mimo sporego nacisku na technikalia nie sądzę, aby którykolwiek z fragmentów był przesadnie skomplikowany i mógł stanowić problem dla przeciętnego czytelnika. Muszę natomiast uprzedzić, że Mittonowie mając do wyboru drobiazgowość i zwięzłość myśli – zdecydowanie wybierają to pierwsze. Jeżeli wspominają o jakiejś obserwacji, obowiązkowo muszą też przytoczyć nazwiska wszystkich zaangażowanych osób, datę (najlepiej dzienną, jeśli tylko jest znana), nazwę teleskopu, oczywiście wraz ze średnicą zwierciadła i tak dalej. Ogółem tekst został przesycony nazwami, miejscami, datami i liczbami. Nie powinienem być zdziwiony – w końcu to książka o astronomce, napisana przez astronomów – jednak mam wrażenie, że lektura zyskałaby na płynności, gdyby część encyklopedycznych informacji zepchnięto do przypisów.
Obie warstwy narracji – osobistą i akademicką – uzupełnia wątek feministyczny, który wybrzmiewa najsilniej w przedostatnim rozdziale. Oczywiście na rynku wydawniczym nie brakuje obecnie biografii zdeterminowanych pionierek, które przecierały szlak innym kobietom; ale to właśnie życie Very Rubin zawsze postrzegałem za najbardziej inspirującą historię tego rodzaju. Marząc jednocześnie o karierze naukowej oraz założeniu rodziny, uczona nie uznawała żadnych kompromisów. Równolegle spełniała się jako badaczka, żona i matka czwórki dzieci*. A wszystko to w czasach, kiedy na amerykańskich wydziałach astronomii nawet nie przewidziano damskich toalet.
Kiedy postać tego kalibru zabiera głos w kwestii równouprawnienia, zdecydowanie należy jej wysłuchać. Zwłaszcza że niektóre wycinki z życiorysu Rubin pozostają niepokojąco aktualne. Wspomnę tylko o tym, że w latach 80. Vera – wtedy już członkini Amerykańskiej Akademii Nauk – pisała listy nakłaniające uczonych do stosowania neutralnych płciowo zaimków (they/their, zamiast he/him):
A więc jest to już mój kolejny, coroczny list na temat użycia zaimków osobowych przez Akademię. W tym roku mamy kwestię zaimka his oraz him. Na liście nominowanych do nagród w 1987 roku oraz w broszurze zawierającej opisy nagród… Czy możemy się ich pozbyć? Zrobiliście wiele dobrego w przeszłości, więc wiem, że jesteście w stanie zrobić także to.
Cytat z rozdziału 11. Rzeczniczka kobiet nauki
Wszystko to czyni pracę Mittonów dziełem wielowymiarowym, ale od początku do końca spójnym. Jest to szczegółowy portret wybitnej uczonej, przegląd historii XX-wiecznej astronomii, a zarazem inspirująca historia osoby, zmuszonej do nieustannej walki o uznanie. Rzecz warta polecenia każdemu, bez względu na płeć.
Książkę można kupić m.in. na stronie PWN.