Współczesne społeczeństwo – opanowane cierpką żądzą zbytku i bogactwa – nie rozumie wartości nauki. Nie pojmuje, że ona jest najcenniejszą cząstką naszej moralnej spuścizny. Nie dość zdaje sobie sprawę z tego, że nauka leży u podstaw każdego postępu, który ułatwia życie ludzkie i zmniejsza jego cierpienia. Ani władze państwowe, ani ofiarność publiczna nie zapewniają dziś wiedzy i uczonym środków niezbędnych dla osiągnięcia pełnej wydajności pracy.
Maria Skłodowska-Curie
Są takie książki, które warto czytać nie tylko z uwagi na zawartą w nich treść, ale już przez sam sposób formułowania myśli. Wspomnienia spisane ręką najwybitniejszej polskiej uczonej, niewątpliwie należą do tej kategorii.
Praca, o której mowa, to odrestaurowane wydanie klasycznej, przedwojennej publikacji pt. Marja Skłodowska-Curie o swojem życiu i pracach. Pierwotna wersja książki trafiła do polskich księgarni w 1935 roku – rok po śmierci fizyczki – za sprawą Towarzystwa Instytutu Radowego. Oba wydania – stare i nowe, przygotowane przez Wydawnictwo SBM – stanowią kombinację dwóch tekstów: rysu autobiograficznego samej Marii oraz wspomnień o jej przedwcześnie zmarłym mężu, Piotrze Curie.
Tegoroczne odświeżenie dotyczy rzecz jasna przede wszystkim formy. Wydawcy zdecydowali się na prostą, twardą oprawę, która nie jest może szczytem introligatorskiej kreatywności, ale prezentuje się naprawdę schludnie i przede wszystkim solidnie. Niespełna 200-stronicową treść poprzedzono wstępem dr Dominiki Korzeniowskiej oraz wzbogacono wartościowymi przypisami i sporą liczbą dobrze opisanych zdjęć. Całość wieńczą natomiast Sądy o Piotrze Curie – zbiór cytatów pokazujących jak Piotra wspominali inni znamienici naukowcy tamtej epoki. (Swoją drogą, trochę szkoda, że nie pomyślano o dorzuceniu analogicznych Sądów o Marii).
Oczywiście to wszystko tylko dodatki do dania głównego, w postaci zapisków naszej dwukrotnej noblistki. I tu muszę rozwinąć swoją myśl z początku tekstu.
Wspomnień Skłodowskiej nie czyta się w ten sam sposób, co przemyśleń Richarda Feynmana czy choćby Stanisława Ulama (które nawiasem mówiąc nie są typowymi autobiografiami, bowiem powstawały przy udziale osób trzecich). Nie uświadczymy tu zbyt wielu zabawnych lub trudnych do uwierzenia anegdot, którymi autorka chciałaby zapewnić czytającemu rozrywkę. Nie przewracamy stron w oczekiwaniu na to, czym jeszcze zostaniemy zaskoczeni albo rozemocjonowani. Wynika to z samej natury Marii, dla której ponadnaukowa sława stanowiła wyłącznie zbędny ciężar.
Zmęczenie wskutek nadmiernych wysiłków, wynikających ze złych warunków pracy, jeszcze wzrosło, kiedy przyszła sława. Zniszczenie naszej dobrowolnej samotności było dla nas powodem prawdziwego cierpienia, miało wszelkie cechy klęski. Było poważnym zamachem na porządek naszego życia. (…) Ludzie, którzy biorą udział w wytwarzaniu tego rodzaju zamętu, mają oczywiście zwykle najlepsze chęci, lecz niestety nie rozumieją, o co chodzi.
Maria Skłodowska-Curie
A jednak, mimo braku przechwałek, ironii, kontrowersji i innych popisów, życiorys Skłodowskiej czyta się wspaniale. Od pierwszego do ostatniego akapitu miałem poczucie obcowania z umysłem wybitnym. Z ideałem naukowca. Piszę to bez żadnej przesady, ponieważ z każdego fragmentu opisującego zmagania państwa Curie z zagadką promieniotwórczości, bije najszczersza pasja. To prawdziwa przyjemność, spoglądać na naukę oczyma kogoś tak bezwarunkowo oddanego sprawie.
I oto w tej nędznej starej szopie przeżyliśmy najlepsze i najszczęśliwsze nasze lata, poświęcając całe dnie zamierzonemu dziełu. Często musiałam też w niej przyrządzać posiłek, ażeby nie przerywać jakiegoś ważnego doświadczenia. Niekiedy wypadło mi spędzić cały dzień na mieszaniu gotującej się masy ciężkim prętem żelaznym, prawie tak wielkim, jak ja sama. (…) Uczucie rozczarowania, przychodzące czasem po jakimś niepowodzeniu w pracy, mijało szybko, ustępując miejsca świeżemu napływowi energii. Rozkoszne też miewaliśmy chwile, przechadzając się dookoła szopy i rozprawiając o naszej pracy.
Maria Skłodowska-Curie
W moim osobistym przypadku, spory wpływ na odbiór książki ma język. Nie ukrywam, że od zawsze należałem do fetyszystów przedwojennej polszczyzny i czasem lubię zajrzeć do leciwych, często nieaktualnych wykładów tylko po to, aby się napawać elokwencją dawnych profesorów (oraz zapachem 80-letniego papieru). Jeżeli cechuje was podobne dziwactwo, gwarantuję, że lektura O swoim życiu i pracach przyniesie wam mnóstwo literackiej satysfakcji.
Trzeba przy tym oddać, że nie jest to wyłącznie zasługa autorki, ale też tłumaczy. Maria spisywała swoje wspomnienia głównie w języku francuskim, zaś ich pierwszego przekładu dokonali: brat uczonej, z zawodu lekarz dr Józef Skłodowski oraz jej siostrzenica, Hanna Szyller. Właśnie to klasyczne tłumaczenie zostało wykorzystane w odnowionym wydaniu.
Całe szczęście, bo dzięki temu mamy do czynienia z dokumentem autentycznym. Nie mam cienia wątpliwości, że próba uwspółcześnienia dawnych zapisków, oczyszczenia ich z przedwojennych archaizmów, pozbawiłaby je unikatowego powabu swojej epoki.
Książkę można kupić m.in. na stronie Empiku.