Podobno symboliczne oddzielenie tego, co było i tego, co przed nami jest korzystne z psychologicznego punktu widzenia. Nie wiem ile w tym prawdy, ale nie będę się wyłamywał: blogowym zwyczajem rozpocznę nowy rok od bilansu i (braku) postanowień.
Kwantowo w liczbach
418 298, to liczba osób, których odwiedziny odnotował skrypt Google Analytics od stycznia do grudnia 2020. Rok wcześniej wyrażałem nadzieję na przebicie granicy 400 tysięcy – i to się udało. Co zaskakujące, choć liczba użytkowników wzrosła o prawie 50 tys., to już liczba odsłon… spadła. Licznik wyświetleń ledwie przekroczył milion kliknięć. To pierwszy tego rodzaju regres w historii bloga.
24 675, tylu Kwantowiczów gromadzi w tym momencie profil na facebooku. Po cichu liczyłem na skok ponad poprzeczkę 25 tysięcy, ale szczególnie jesień okazała się pod tym względem bardzo surowa. Z drugiej strony, już jakiś czas temu znudziła mi się walka o lajki z zuckerbergowymi algorytmami.
6 500, czyli liczba subskrybentów strony w aplikacji OneSignal (ikonka w dolnym rogu ekranu). Powiadomienia o nowych wpisach otrzymuje więc o tysiąc internautów więcej niż rok wcześniej.
873, tylko tyle lajków zdobył najpopularniejszy wpis w mediach społecznościowych. Wynik ten wykręciła pani Anja Rubik swoją kontrowersyjną wypowiedzią na temat lotów w kosmos. Poza tym było jeszcze kilka śmiesznych obrazków, które przekroczyły granicę siedmiuset aktywności. Zdecydowana większość postów – zwłaszcza tych poważniejszych i bardziej wartościowych – uzyskiwała śladowe ilości zainteresowania, kończąc na kilkudziesięciu, czasem stu łapkach w górę. Przykre.
274, to liczba osób, które zapisały się do kwantowego newslettera. Biuletyn założyłem nieco ponad miesiąc temu, więc mam nadzieję, że do przyszłego podsumowania wartość ta ulegnie pomnożeniu.
124, tyle komentarzy zostawiliście pod wspomnianym wpisem Dlaczego latamy w kosmos? List do Anji Rubik. Żaden inny tekst, w tym drugi w kolejce artykuł IPN na wojnie z Darwinem, nie dobił do setki.
88, to liczba aktywnych patronów bloga. Jako, że wdzięczności nigdy mało: raz jeszcze dziękuję wszystkim i każdemu z osobna.
60, tyle wpisów opublikowałem przez cały ubiegły rok. O pięć mniej niż w roku 2019, ale regularność została podtrzymana.
Wpisy, których nie możesz przeoczyć
Rok był długi i wątpię, aby znalazło się wielu takich, którzy przeczytali wszystkie kilkadziesiąt opublikowanych artykułów od deski do deski. Poniżej zamieszczam więc krótką listę tekstów szczególnie zasługujących na nadrobienie.
– Kwantowe interpretacje: kopenhaska twierdza Bohra. Treść Kwantowo nie byłaby kompletna, gdybym nie poruszył w końcu tematyki interpretacji mechaniki kwantowej. Stąd pomysł na dość długi cykl, w którym skomentowałem siedem najciekawszych (moim zdaniem) koncepcji. Jako przykład podrzucam link do tekstu poświęconego szkole kopenhaskiej.
– Cholerne strzałki Feynmana. Czy da się przedstawić złożone rachunkowo cechy zjawisk kwantowych, rysując strzałki? Jak uczył nas twórca elektrodynamiki kwantowej, Richard Feynman – owszem, przynajmniej w niektórych przypadkach.
– Gdy wszechświat wrzeszczy, a my nie wiemy dlaczego – zagadka FRB. Źródło szybkich rozbłysków radiowych wciąż pozostaje tajemnicą. Mimo to, nasza wiedza na ich temat w ostatnich latach poważnie wzrosła.
– Zegary na wysokościach – o testowaniu grawitacyjnej dylatacji czasu. Większość opracowań skupia się na dylatacji czasu w kontekście ruchu obiektów i szczególnej teorii względności. Ja postanowiłem sięgnąć do OTW i eksperymentów unaoczniających, jak na upływ czasu wpływa masa naszej planety.
– Ukryty chaos Układu Słonecznego. Fizyka klasyczna jest zwykle kojarzona z nudną przewidywalnością. Teoria chaosu dowodzi, że to tylko iluzja i nawet struktura Układu Słonecznego, skrywa praktyczną niestabilność.
– Jak mała może być bomba atomowa? Coś krótszego. Tekst o ładunkach nuklearnych na tyle małych, że nadają się do wystrzelenia z rakietnicy lub wsadzenia do walizki.
– Młot na hochsztaplerów. 7 najlepszych akcji Zdumiewającego Randiego. Pod koniec października, w wieku 92 lat zmarł James Randi. Poczułem wewnętrzny przymus do upamiętnienia człowieka, który przez dekady pokazywał, co znaczy bycie prawdziwym sceptykiem.
Co nie wyszło?
Rok pandemii nikogo nie oszczędził i nie byłem wyjątkiem. Zaraza poprzesuwała premiery książek i filmów, jak również przyczyniła się do odwołania wielu naukowych wydarzeń (pozbawiając mnie co najmniej jednej interesującej oferty współpracy). Ale nie będę się żalił, bo wiem, że inni oberwali od losu znacznie mocniej.
Bardziej doskwiera mi coraz wyraźniejsza stagnacja, jaka zapanowała na stronie. Już dawno nie odnotowałem jakiegoś poważnego skoku popularności, a delikatnej poprawy statystyk muszę wypatrywać z lupą. W pewnym stopniu zaszkodził mi facebook, który śmiało podcina skrzydła zasięgi, powodując że posty trafiają do ledwo 20% obserwujących. Jednak główna część winy leży po mojej stronie. Być może brakuje mi kreatywności i charyzmy, niezbędnej do utrzymania uwagi szerszego audytorium. Aby odwrócić niepokojący trend, prawdopodobnie będę zmuszony do podjęcia radykalnych kroków i szukania całkiem nowych ścieżek rozwoju (czytaj: nie mam pojęcia co zrobić).
Z bardziej konkretnych porażek, przychodzi mi na myśl ankieta dotycząca preferowanych interpretacji mechaniki kwantowej, jaką przeprowadziłem na polskich naukowcach. Zaliczam ją do niewypałów, bo choć wyniki udało się zebrać, to sama publikacja cieszyła się bardzo pospolitą poczytnością. Nie chcę mówić, że moja kilkumiesięczna praca poszła na marne, ale drugiej tego typu inicjatywy raczej już nie podejmę.
Muszę tu również wywołać wątek Gwiazdozbirów, czyli projektu jaki przez kilkanaście miesięcy współtworzyłem z Radkiem Kosarzyckim. Uważam, że sam pomysł podcastu – stanowiącego luźną gawędę o sprawach okołonaukowych – miał prawo zadziałać. Jednak żadna forma przekazu nie odniesie sukcesu bez odpowiedniej częstotliwości i regularności. Niestety, próba pogodzenia nagrań z codzienną pracą oraz innymi zajęciami, a także zgrania naszych grafików, spaliła na panewce. Czy coś jeszcze z tego będzie? Cytując klasyka: „Nie wiem, choć się domyślam”.
Co wyszło?
Rok 2020 zapamiętam przede wszystkim jako okres, w którym zawzięcie szukałem guza. Zacząłem od skrytykowania publikacji Korzenie i praktyka totalitaryzmu, opublikowanej na stronie gdańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Dedykowany szkołom zbiór źródeł sugerował, że początków zbrodniczych reżimów należy szukać m.in. w myśli oświeceniowej Europy, a także w teorii ewolucji. Autorzy opracowania nie tylko postawili przed uczniami tendencyjne i kuriozalne pytania, ale również umiejętnie zmanipulowali część cytatów. Bardzo szybko uzyskałem odpowiedź ze strony IPN, która okazała się równie niedorzeczna, co sama publikacja.
Pod sam koniec roku rozdrażniłem jednego z czołowych polskich astrologów, sugerując, że 800 zł za astrocoaching i wydumane wróżby, to raczej wygórowana cena. Właściciel poradni ezoterycznej dał upust złości, łącząc mój sceptycyzm wobec astrologii z ignorancją, chamstwem, tępotą i ograniczeniem umysłowym. Przykra sprawa.
Zdecydowanie najwięcej emocji dostarczyło mi jednak starcie z fundacją En Arche. Przyczyną był listopadowy webinar Teoria Inteligentnego Projektu 2020, którego współorganizatorem (zgodnie z grafikami promocyjnymi) miał być Wydział Biologii i Nauk o Środowisku UKSW. Oburzony faktem, że negacjoniści ewolucyjni znów próbują tylnymi drzwiami wparować na uniwersytety, postanowiłem działać. Zebrałem innych blogerów i wspólnie napisaliśmy List otwarty. Był to swego rodzaju apel, skierowany przede wszystkim do władz polskich uczelni, przestrzegający przed wpuszczaniem na aule sprawnie zamaskowanej pseudonauki. Trudno powiedzieć czy temat został zamknięty, bowiem kilka wątków wciąż pozostaje niejasnych. Przede wszystkim UKSW oświadczyło po długim milczeniu, że wcale nie wyraziło zgody na objęcie patronatem wydarzenia – czemu z kolei zaprzecza fundacja. Jakby tego było mało, En Arche zagroziło nam (tj. blogerom) pozwem sądowym, a w międzyczasie do sprawy włączyła się Polska Akademia Nauk.
Żadna z powyższych akcji nie dała mi korzyści finansowych, ani nie zwiększyła zanadto popularności bloga. Przeciwnie, narobiłem sobie wrogów, byłem wielokrotnie obrażany i zagrożono mi krokami prawnymi. I wiecie co? Niczego nie żałuję. Czuję, że zrobiłem dokładnie to, co należało, podejmując interwencję nawet wtedy, kiedy inni milczeli. Nauczyłem się przy okazji, że rozpoznawalność danego popularyzatora, jest wręcz odwrotnie proporcjonalna do stopnia jego zaangażowania w obronę racjonalizmu. Z zażenowaniem obserwowałem jak kilku dziennikarzy oraz jutuberów, kreujących się na „pronaukowych”, nie było gotowych na udział w żadnej inicjatywie, która nie łączyłaby się z bezpośrednim zyskiem i wymagałaby od nich minimum wysiłku. Sądzę, że jako blogosfera zdaliśmy w tej sytuacji egzamin. Nawet jeśli nasze nazwiska pozostają anonimowe, a na pocztę nie odpisuje w naszym imieniu sekretarka.
Postanowienia
Całkowicie szczerze: nie wiem. Zabrzmi to dziwnie, ale chyba po raz pierwszy, nie potrafię wskazać konkretnego kierunku, w jakim podąża moja praca i hobby. Na pewno znów nabazgram kilkadziesiąt tekstów, jednak mam pełną świadomość, że aby całkiem nie zgrzybieć, powinienem podjąć nowe wyzwanie; spróbować czegoś poza blogiem. W głowie tli się kilka pomysłów. Czas pokaże, czy znajdę czas i motywację do zrealizowania któregokolwiek z nich.