Krótko. Kilkudniowy wyjazd do Czarnobyla nie powinien w wymierny sposób wpłynąć na zdrowie. O ile, turysta nie będzie lekkomyślny i zastosuje się do kilku prostych reguł.
Do przyjrzenia się tej wątpliwości zachęciła mnie pewna znajoma, zaniepokojona coraz częstszymi wycieczkami w okolice dawnej elektrowni jądrowej. Zdziwił ją fakt, że niektórzy beztrosko ryzykują swoje zdrowie i życie, zapuszczając się na teren skażony promieniotwórczością. Mowa o strefie rozciągającej się 30 kilometrów od zniszczonego reaktora w Czarnobylu, która mimo upływu ponad trzech dekad, niezmiennie pozostaje wykluczona ze zwykłego użytku. Pytanie brzmi: czy i na ile taki wyjazd jest w stanie zaszkodzić naszemu zdrowiu? Ciekawi mnie to, tym bardziej że sam chętnie wybrałbym się na Ukrainę, a nie chciałbym skończyć jak Skłodowska.
Żeby rozmawiać o ryzyku przebywania w tym nietypowym rezerwacie, musimy najpierw ustalić, jakie natężenie promieniowania uznaje się za bezpieczne. Jednostka, która będzie nas najbardziej interesować w tym kontekście, to siwert. Pozwala ona liczbowo wyrazić wpływ promieniowania na żywe organizmy. Przyjmuje się, że dorosły człowiek może bez uszczerbku na zdrowiu wchłonąć od 0,02 do 0,05 siwerta rocznie (zazwyczaj w takich widełkach mieszczą się granice ustalane w przepisach różnych państw).
Jak widzisz, są to niewielkie wartości, dlatego dla większej przejrzystości możemy też mówić o 20-50 milisiwertach (mSv). W praktyce prawdopodobnie przyjmujesz dziesięciokrotnie mniejsze dawki od limitu bezpieczeństwa: nieco ponad 2 mSv w skali roku.
Gdybyś chciał uzyskać konkretniejsze dane i zorientować się ile radiacyjnego paskudztwa przyjmujesz w ciągu dnia lub godziny, powinieneś uciec się do jeszcze mniejszych jednostek, czyli mikrosiwertów (μSv). Mieszkając w większym mieście masz okazję otrzymywać do 10 μSv w ciągu każdej doby. Nie powinieneś sobie jednak tym zaprzątać głowy, gdyż większość tej wartości to naturalne promieniowanie, pochodzące z kosmosu, skał, gleby, a także powietrza i żywności (te mordercze banany). Dla porównania, zwykłe prześwietlenie klatki piersiowej dostarcza Twojemu ciału w kilka chwili nawet 100 μSv. Dopóki nie łapiesz takich dawek regularnie, przez dłuższy czas, raczej nie masz powodów do zmartwień.
Skoro już wiemy, jak prezentuje się radiacyjna norma, możemy sprawdzić, jak bardzo od standardu odbiega zona. Nie musimy zbyt daleko szukać, czy zagłębiać się w literaturę. Wystarczy wejść na YouTube i przejrzeć którąś z setek relacji samozwańczych stalkerów, biegających po czarnobylskich pustostanach z licznikami Geigera.
Przede wszystkim musimy być świadomi, że strefa wykluczenia nie jest jednolita. Najważniejsze z naszego punktu widzenia wydają się odczyty dozymetru na otwartej przestrzeni. Podczas zwykłego spaceru po ulicach Czarnobyla lub Prypeci, wartości na wyświetlaczu mieszczą się zazwyczaj w granicach 0,02-2 μSv/h. Rozbieżności są duże i oscylują od dawek całkowicie naturalnych, do wielokrotnie przewyższających przyjęte standardy. Jednak nawet 2 μSv nie oznaczają tragedii. Jak łatwo policzyć, całodobowa eskapada zapewniłaby Ci wchłonięcie 48 μSv – zatem znacznie mniej niż jakiekolwiek szpitalne prześwietlenie lub tomografia. Podobną ilość mikrosiwertów możesz zaabsorbować również podczas międzykontynentalnego lotu samolotem, w związku z większą ekspozycją na promieniowanie kosmiczne. (Rzecz jasna, najbardziej przechlapane pod tym względem mają astronauci. Ocenia się, iż załogi kolejnych misji Apollo mogły przyjmować nawet 50 μSv, ale w każdej godzinie (!) lotu. Taką ekspozycję trzeba już uznać za realne ryzyko).
Żeby nie było zbyt miło, na tym zabawa z Czarnobylem się nie kończy. Odwiedzając okolicę elektrowni, niemal na pewno trafiłbyś w miejsca i dotykał przedmioty dostarczające znacznie więcej radiacyjnych emocji. W dwa rejony raczej nie warto się zapuszczać na dłuższy czas: w bezpośrednie sąsiedztwo sarkofagu oraz w pobliże upiornego Czerwonego Lasu. W obu obszarach dozymetry pokazują od 3 do nawet 8 μSv/h (jak na filmiku powyżej). Nie jest to kłopot jeśli chcemy tylko pstryknąć parę fotografii, jednak rozbijanie obozu pod reaktorem byłoby raczej lekkomyślne.
Podobnie rzecz ma się z glebą, wodą, roślinami, złomem i innymi przedmiotami. Cała ta materia przez lata wchłaniała promieniowanie jonizujące, toteż chowanie „pamiątek” do kieszeni nie jest najlepszym pomysłem. Mech obrastający zniszczone chodniki i ściany emituje po kilkanaście μSv/h, zaś pozostawione w zonie maszyny, nawet ponad 100 μSv/h. Macanie wszystkiego wokół gołymi rękami może być zatem dosłownie równoznaczne z odwiedzinami w pracowni rentgenowskiej. Ale znów – o ile nie przytulasz się zbyt często do napotkanych przedmiotów, nie pijesz wody z czarnobylskich studni (rzecz istotna, bowiem wody gruntowe pozostają całkowicie skażone) i nie tarzasz się przez wiele godzin po ziemi – nie powinieneś doznać żadnych szkód. Pracownicy obecni w strefie wykluczenia, robią sobie przerwy co trzy tygodnie.
Zatem, czy zapuszczanie się w okolice Czarnobyla jest wyjątkowo ekstremalną i niebezpieczną formą podróżowania? Musisz pamiętać, iż każda ponadprzeciętna dawka promieniowania wiąże się z pewnym ryzykiem. Kwestia dotyczy tego, z jak wysokim ryzykiem mamy do czynienia i czy może ono realnie zwiększyć szansę powstania nowotworu. Jeżeli turysta nie zachowuje się lekkomyślnie i usilnie nie ignoruje ostrzegających trzasków licznika Geigera – nie ma powodów do niepokoju. Grzeczna wycieczka do zony nie wiąże się z większym niebezpieczeństwem dla zdrowia niż praca pilota, lekarza lub po prostu nałogowe palenie papierosów.
A jeśli koniecznie chcesz zaświecić, to spróbuj tego.