Portal O2.pl podał poważną i niepokojącą informację. Francuski koncern Sanofi Pasteur wypuścił na rynek szczepionkę przeciwko dendze, która okazuje się nie działać w sposób do końca pożądany. Dengvaxia zabezpiecza przed groźną tropikalną chorobą, lecz tylko tych, którzy ulegli już kiedyś infekcji. W pozostałych przypadkach środek nie pomaga, lecz może pogłębić przebieg choroby. Sprawa o tyle bulwersuje, że szczepionka została już użyta na 700 tysiącach filipińskich dzieci, w wieku szkolnym. Nie da się ukryć, że farmaceutyczny moloch dał ciała i powinien ponieść dotkliwe konsekwencje. Smuci tylko to, iż wskutek jego zaniedbań, na publiczny lincz czeka cała medycyna.
Oczywiście, jak przystało na wielki portal informacyjny, O2.pl podało jedynie krótką, ogólnikową wiadomość o sprawie, więc czytelnicy dośpiewali sobie resztę. Mam tu na myśli przede wszystkim stado proepidemików, których nie mogła nie zachwycić, wieść o spektakularnym blamażu Sanofi Pasteur. Toż to filipiński casus wyrasta na koronny dowód prawdziwości artykułowanych od dawna przez to towarzystwo ostrzeżeń. Szczepienia rzeczywiście okazały się szkodliwe, zaś farmaceuci to naprawdę zło wcielone dążące do depopulacji świata (autentyk).
Po przegooglowaniu sieci w celu poszerzenia wiedzy o aferze moja uwaga skierowała się ku altmedowym fanpejdżom. Wybrzmiały tam wszystkie pseudonaukowe fobie: oberwało się lekarzom, ministrowi zdrowia, naukowcom, farmaceutom i każdemu, kto tę bandę popiera. Nie zawiodłem się i nie jestem zdziwiony. Jednak sądzę, iż tym bardziej należy przytoczyć w tym miejscu kilka istotnych faktów. Nie po to, aby rozgrzeszyć francuskiego giganta – zasłużył on bowiem na wszelkie możliwe kary – lecz w celu wskazania, dlaczego taki incydent nie jest dobrym argumentem dla antyszczepionkowców. Przeciwnie, wręcz zadaje on kłam kilku urojeniom tego środowiska.
Po pierwsze, czego w informacji chyba dobrze nie uwypuklono, Filipińczycy wprowadzili program szczepień przeciw dendze w ubiegłym roku i jak na razie nie przyniósł on żadnych reperkusji. Oświadczenie Sanofi Pasteur stwierdza jasno, że ich produkt może spowodować pogłębienie choroby. To o tyle istotne, że internauci już plotą o katastrofie humanitarnej w Azji i tragedii niewinnych dzieci. Na razie o ofiarach szczepionki nie ma żadnej mowy.
Drugi fakt wydaje się znacznie istotniejszy i ma fundamentalne znaczenie. Polski serwis „zapomniał” dopowiedzieć, że Dengvaxia została wprowadzona przez filipiński resort zdrowia, mimo braku oficjalnej rekomendacji substancji przez WHO! Innymi słowy, tamtejszy rząd podjął ryzyko wprowadzając do szkół świeży preparat, co do skuteczności, którego sama medycyna nie była jeszcze przekonana. Zarówno Światowa Organizacja Zdrowia jak i część tamtejszych lekarzy kwestionowała zasadność takiego ruchu. Zresztą, minister Paulyn Ubial już po roku wycofał się z programu. Swoją drogą, spróbujmy sobie wyobrazić, jak zdesperowany musiał być rząd w Manili, skoro sięgnął po środek o niepewnym działaniu. Łatwo krytykować takie decyzje z naszej perspektywy, ale pamiętajmy, że w tamtych stronach na dengę choruje 100-200 tysięcy ludzi rocznie. I tak też, sama Strategiczna Grupa Doradcza ds. Szczepień WHO wydała jedynie warunkowe zalecenie użycia nowej szczepionki, w najbardziej zarażonych obszarach. Jak widać, tonący chwycił się brzytwy.
Po trzecie, zachowanie przedstawicieli Sanofi Pasteur, zaprzecza teoriom spiskowym związanym ze szczepieniami. Mimo braku ofiar, koncern samodzielnie i oficjalnie wydał oświadczenie, w którym ostrzegł o nowo odkrytych właściwościach swojego produktu. To przyznanie się do błędu bez wątpienia poskutkuje zwolnieniami, karą finansową (mówi się o 100 milionach euro) oraz wycofaniem się kolejnych klientów. Trochę dziwnie to wygląda na tle odwiecznych podejrzeń o międzynarodowy spisek światowych farmaceutów, podających naszym dzieciom trucizny w celu depopulacji albo – w najlepszym razie – wyciśnięcia z nas ostatniej złotówki. No i dlaczego cała sprawa nie została zamieciona pod dywan? Wszakże to najczęstszy scenariusz pojawiający się w głowach autorów teorii spiskowych.
Przypadek ten nie potwierdza również innych szaleńczych tez proepidemików. Nie wiem skąd wzięło się u nich przekonanie, że przykład Dengvaxi należy rozciągać na wszystkie szczepionki świata. Może to brzmi banalnie, ale każda sytuacja jest inna. W medycynie, jak i w całej nauce, błędy się zdarzają i zdarzać się będą. Równie dobrze w związku z efektami ubocznymi lub szkodliwością jakiegoś leku, moglibyśmy nagle zrezygnować ze wszystkich dostępnych medykamentów. Czyż nie byłby to obłęd? Dengvaxia to określona substancja, o określonym składzie i odpowiednim zastosowaniu. Żaden entuzjasta szczepień nie twierdzi, że koncerny są nieskazitelne, medycyna idealna, a lekarze nie bywają bucami lub głupcami. Sęk w tym, aby ewentualnych nadużyć doszukiwać się tam gdzie one rzeczywiście występują, a nie na każdym kroku.
PS Dengvaxia nie powoduje autyzmu.