Znacie na pewno mnóstwo popularnych frazesów, które wszyscy wokół powtarzają, nie zastanawiając się nad ich kompletną jałowością. Coś jak: “o gustach się nie dyskutuje” albo jeszcze lepiej “prawda zawsze leży pośrodku”. W internecie, jeśli nie wiesz jak zrzucić z siebie ciężar dyskusji, polecasz “maść na ból dupy”.
Bardzo trudno znaleźć konkretne definicje, objaśniające znaczenie memów czy środków internetowej nowomowy. Oparłszy się na codziennej praktyce chyba najpoprawniej należałoby łączyć ból dupy z brakiem dystansu do siebie, tudzież dystansu do bliskich sobie wartości. Jeśli więc dajecie wyraz swojemu niezadowoleniu z powodu krytyki szanowanego autorytetu, przegranego meczu ulubionej drużyny bądź wyniku wyborów parlamentarnych – sieciowi specjaliści mogą zdiagnozować u was paskudną przypadłość dolnych, tylnych partii ciała.
Przykład. Jeden z kolegów po fachu ubolewał niegdyś publicznie nad zatrważającą dysproporcją popularności stron poświęconych nauce, a tych, które nie przekazują żadnych treści lub co gorsza, promują różne sektory paranauki. Werdykt kilku komentujących był bezlitosny: masz chłopie ból dupy. Ależ miałem szczęście! Postawiono dwie diagnozy w cenie jednej, bowiem podczas czytania tekstu wykryłem u siebie analogiczny zestaw objawów. Zabrakło jednak recepty na maść, toteż zacząłem rozmyślać nad możliwościami wyleczenia tej francy bez wspomagaczy. Gdy takowych nie znalazłem, stwierdziłem, że może pora pogodzić się z własnymi dolegliwościami i jakoś po cichutku z nimi żyć, co najwyżej ryzykując rozpuszczenie we własnych sokach żołądkowych.
Zawsze zachodzę w głowę, co tak naprawdę pragnie osiągnąć rozmówca poprzez walnięcie “dupnym” obuchem? Czy powinienem mu odpowiedzieć: Masz rację przyjacielu, nie powinno mi na tym zależeć, w końcu i tak wszyscy umrzemy? Dystans do otaczającego nas świata to naprawdę cenny atrybut, ale nie widzę powodu, dla którego miałbym porzucić szańce i zrezygnować z ochrony czegoś na czym mi zależy. Zabawny jest zresztą fakt, że osoba zarzucająca komuś obolałość odwłoku, zazwyczaj sama odczuwa go niezwykle intensywnie w sytuacji odwrotnej. Wyszczerzony kreacjonista będzie więc wręczał tubki z maścią wszystkim negatywnie komentującym filmy Hovinda czy Hama, ale osobiście raczej nie zachowa pogody ducha, przebywając na forum dla ewolucjonistów.
I to normalne, racjonalne, tak być powinno. Mamy swoje wartości, poglądy nas definiują. Istotą dyskusji jest natomiast ocena tego co słyszymy i wymiana myśli.
Dlatego właśnie mam potężny ból dupy o ból dupy, który pozostaje w najlepszym razie absolutnym pustosłowiem, w najgorszym zaś, próbą sprowokowania interlokutora. Oczywiście tak tania prowokacja z zasady nie prowadzi do niczego poza irytacją. To tradycyjna broń trolla, który widząc słabość swoich argumentów musi w jakikolwiek sposób odeprzeć atak lub zdyskredytować drugą stronę.
Zatem, mieć ból dupy, czy nie mieć? Mieć moi drodzy. W słusznej sprawie, jak najczęściej i jak najmocniejszy.