Wspomnienie filmowego Apollo 13

Minęły dwie dekady a Apollo 13 wciąż mnie prześladuje. Nieważne czy oglądam (tfu, tfu) Grawitację, Interstellar czy Marsjanina – zawsze nasuwają mi się mimowolne porównania z dziełem Rona Howarda – w mojej opinii, obrazem wzorcowym. 

Gdy pierwszy raz trafiłem na Apollo 13 byłem bajtlem, który nawet nie zdawał sobie sprawy, że oglądane przez niego wydarzenia miały swój odpowiednik w rzeczywistości. Ta dramaturgia, ten patos, i w końcu happy end – zdawały się po prostu interesującymi elementami zgrabnie złożonego scenariusza.

A jednak. Misja o pechowym numerze naprawdę miała miejsce, próba zamieszania tlenu w zbiornikach naprawdę doprowadziła do niebezpiecznej eksplozji, zaś załoga w składzie James Lovell, Jack Swigert i Fred Haise, naprawdę istniała i o włos uniknęła spotkania z kostuchą. Astronauci nie wylądowali na Srebrnym Globie, ale mimo poważnej awarii, stale improwizując i licząc na łut szczęścia, 17 kwietnia 1970 roku cali i zdrowi wylądowali na wodach Pacyfiku. Taka historia wręcz wyła o porządną ekranizację. W połowie lat 90. na to zapotrzebowanie odpowiedział Ron Howard  przyszły reżyser m.in. Pięknego umysłu. W członków feralnej załogi umiejętnie wcielili się Bill Paxton, Kevin Bacon oraz niezawodny w takich rolach Tom Hanks. (Swoją drogą, wszyscy panowie są już koło sześćdziesiątki. Ale ten czas leci!). Smaczkiem dla koneserów astronautyki był gościnny występ prawdziwego kpt. Jima Lovella, który podaje rękę Hanksowi pod koniec filmu.

Jim Lovell, dowódca załogi Apollo 13

Jednak największą zaletą filmu Apollo 13 w mojej ocenie, był brak wszechobecnego w dzisiejszych produkcjach green screena. Jasne, wykorzystanie zaawansowanej grafiki komputerowej to dla kinematografii prawdziwe dobrodziejstwo, ale nie da się ukryć, że część twórców totalnie zdurniała, bez uzasadnienia animując niemal każdy element na ekranie. Możecie mnie nazwać zgredem, ale uważam, że Ron Howard – mimo znacznie skromniejszych możliwości technicznych – zaoferował widzom z lat 90. o wiele realniejszą scenerię niż chociażby Alfonso Cuarón w Grawitacji. Na szczególne docenienie zasługuje sposób oddania na ekranie stanu nieważkości. Aktorzy przez dwa tygodnie wykonywali loty treningowym samolotem NASA KC-135, podczas których doświadczali 25-sekundowych momentów “wyłączenia” siły ciążenia. Resztę scen kręcono z wykorzystaniem makiet i planów do złudzenia przypominających wnętrza prawdziwych modułów. Nad wszystkim czuwali rzecz jasna konsultanci NASA oraz pisarz Jeff Kluger, autor książki Lost Moon.

To wszystko czyni Apollo 13 obrazem ponadczasowym i obowiązkowym dla każdego fana kosmicznych wojaży. Nawet jeśli wyłowimy kilka niedociągnięć czy przekłamań, to i tak są one niczym wobec sterty bzdur, które nieustannie gwałcą nasze oczy i uszy podczas seansu najnowszych hitów.

Na koniec dzisiejszej polecanki, przygotowałem małą galerię zestawiającą prawdziwą misję Apollo 13 z tą hollywoodzką.

Eugene Francis „Gene” Kranz

Kierownik lotu Eugene „Gene” Kranz i odgrywający go Ed Harris.

Misja Apollo 13

Niełatwy proces oddawania moczu w wykonaniu załogi Apollo 13.

Jack Swigert

Jack Swigert i odgrywający jego rolę Kevin Bacon.

Marilyn Lovell

Żona Jima Lovella, Marilyn podczas startu i odgrywająca ją Kathleen Quinlan.

Saturn V

Rakieta Saturn V czekająca na start kolejnej misji Apollo.

Lovell i Haise

Prowizoryczny filtr powietrza w rzeczywistości i w filmie.

Finał misji Apollo 13

Rodzina Jima Lovella oczekująca na lądowanie załogi Apollo 13.

Księżyc widziany przez Apollo 13

Księżyc widziany z pokładu „Odysei”, w rzeczywistości i w filmie.

Dokowanie Apollo 13

Operacja dokowania.

Fred Haise

Fred Haise i odgrywający go Bill Paxton.

Wodowanie Apollo 13

Wodowanie po udanym przebiciu się przez atmosferę.

Załoga misji Apollo 13

Załoga Fred Haise, Jim Lovell i John Swigert oraz ich filmowi odtwórcy.

Total
0
Shares
Zobacz też