Pokantujmy trochę o zasadach etycznych i wartościach, które jak na złość stanowią najpowszechniejsze źródło konfliktów. Zarówno tych małych trapiących nas na co dzień, jak i wielkich sporów inspirujących masy do rewolucji, wojen i masakr. Przy okazji rozważmy kantowski imperatyw kategoryczny.
Sokrates był głupcem nauczając o istnieniu bezwarunkowej cnoty, jakiegoś bliżej nieokreślonego etycznego absolutu. Jeśli czegoś uczy nas historia ludzkości, to właśnie względności pojęć dobra i zła. Każdy z nas jest w stanie w ciągu minuty wymyślić multum zachowań, które mają tyle samo przeciwników co zwolenników. Sięgnijmy choćby po najcięższy kaliber, czyli kwestię życia i śmierci. Zabójstwo jest niezmiennie złe, prawda? Skąd w takim razie biorą się entuzjaści kary śmierci (notabene sam do nich należę)? Wielu podeprze się prawem talionu, bo na gruncie logiki wydaje się to najbardziej sprawiedliwe: skoro morderca odebrał komuś życie, to teraz musi zapłacić adekwatną cenę. A jeśli do zgonu doszło na skutek zaniedbania, a winny wcale nie miał zamiaru nikogo uśmiercić? ERROR. Efekt jest taki sam, a inna przyczyna zgonu nie poprawi samopoczucia rodzinie ofiary. Jeszcze bardziej zamieszamy, gdy włączymy w to wszystko moralność judeochrześcijańską i zastąpimy zasadę oko za oko, ząb za ząb, nadstawianiem drugiego policzka. Wybaczamy głąbowi, który spowodował wypadek, ale czy mordercy również? A co jeśli żałuje? W końcu błądzić jest rzeczą ludzką. I tak dalej.
Nad takimi dylematami możemy się rozwodzić do końca wszechświata, z gwarancją, że nigdy nie osiągniemy konsensusu. A jednak u podstaw wielu kultur leży mit o istnieniu wyższej moralności. O takim tworze marzyli antyczni filozofowie, jak i twórcy największych ideologii i religii. W tym ostatnim przypadku to wręcz mus, bo zakładając istnienie bytu doskonałego musimy zawierzyć jego wszechwiedzy, nieomylności i niepodważalnej moralności. Co lepsze, wraz z pojawieniem się kultu otrzymujemy zestaw nowych problemów. Przedtem mieliśmy szereg pierwotnych, prostych wartości, które co prawda raziły ogólnikowością i rodziły paradoksy, ale co do zasady nie budziły większych kontrowersji. Chodziło mniej więcej o to aby nie robić sobie krzywdy. Teraz się okazuje, że konsekwencje mogą nas spotkać również za brak ofiary, ignorowanie nabożeństw czy akt apostazji. Jak wiadomo ten ostatni grzech, do dzisiaj w niektórych miejscach karany jest śmiercią. (Swoją drogą ciekawe jak wyglądałaby odpowiednia kara oparta o prawo talionu?) W ten właśnie sposób religie zepsuły całkiem zgrabną złotą zasadę, znaną lepiej pod postacią powiedzenia nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe. Jej wariacja funkcjonująca w rzeczywistości brzmi raczej: nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe i wierz w to co ja, Ty heretycki zapluty pomiocie! Ewentualnie kochaj bliźniego swego jak siebie samego, ale najpierw upewnij się w czy to aby na pewno bliźni. Nie wiedzieć czemu, skutki są raczej opłakane.
To wszystko prowadzi do wniosku, który wywołuje dyskomfort w naszym myśleniu. Bardzo łatwo popaść ze skrajności w skrajność: skoro ustalenie co jest dobre przysparza tylu kłopotów, to każda moralność wydaje się tak samo użyteczna. Rzecz jasna założenie, że każde zachowanie da się usprawiedliwić równałoby się z otwarciem puszki Pandory. Bez względu na to co sądzimy o etycznym relatywizmie, możemy śmiało przyjąć, że jakieś zasady obowiązywać powinny. Tylko jakie?! Nie będzie dało się ustalić ogólnych reguł postępowania dla wszystkich ludzi tak długo jak będą różnić się nasze systemy wartości. Choćbyśmy przetrwali milion lat i rozwiązali większość zagadek wszechświata, nigdy nie rozstrzygniemy w jaki sposób wyznaczyć cenę wolności, bezpieczeństwa czy honoru. Wszystko dlatego, że nie istnieją żadne obiektywne kryteria oceny. Brak zrozumienia tego elementarnego faktu pozostaje bodaj największą tragedią naszego gatunku.
Jednak jakoś musimy sobie radzić. Przyjmowanie reguł postępowania jedynie dlatego, że tak stanowi prawo, święta księga lub nauki autorytetów, to budowanie wieżowców na piasku. Jesteśmy istotami racjonalnymi, więc moralność też powinna wypływać z naszych rozumów. Moim osobistym faworytem w tym beznadziejnym wyścigu jest filozofia Immanuela Kanta. Spokojnie, nie mam zamiaru odwoływać się do całości transcendentalnych poglądów Niemca, bo prawdopodobnie nie obyłoby się bez ofiar w ludziach. Pragnę odwołać się jedynie do podstawowego pojęcia imperatywu kategorycznego i to w uproszczonym zakresie. Po pierwsze dlatego, że Kategorischer Imperativ brzmi mądrze i dostojnie (trochę jak Pod ścianę hipokryto!). Po drugie natomiast, wyraża on sprawdzoną złotą zasadę, tyle że w wersji upgradowanej.
Postępuj według takich zasad, które chciałbyś ustanowić prawem powszechnym.
Prawdopodobnie moja sympatia do tej reguły wynika z tego, że silnie oddziałuje ona na moją prawniczą wyobraźnię. Załóżmy, że dla własnego interesu opłaca nam się skłamać. Kant powie w tej sytuacji: kłam, jeśli uważasz że każdy w takiej sytuacji ma prawo do kłamstwa. To rozwiązuje choćby odwieczny problem dotyczący drobnych „niewinnych” kłamstewek dnia codziennego. Dalej, jeśli godzę się na eutanazję osób dotkniętych jakąś ciężką chorobą, to nie kieruję się własną wygodą lecz przekonaniem, że w analogicznej sytuacji również nie chciałbym cierpieć. Gdy pobieram filmy z internetu, wyrażam zgodę na to, że moje dzieła również będą udostępniane i ściągane bez mojej wiedzy. Kiedy wykorzystuję do maksimum wolność słowa ciskając klątwami w jakąś osobę, chciałbym aby prawo do takiej reakcji miał również mój adwersarz.
Zarówno imperatyw kategoryczny jak i złota reguła zawierają kluczowe założenie, wedle którego każdy człowiek jest tak samo ważny, każdemu powinny przysługiwać takie same prawa i wolności. Subtelną różnicę między dwoma ideami tłumaczy się zazwyczaj na przykładzie masochisty. Krocząc drogą nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe (a więc, czyń drugiemu co Tobie miłe) masochista zmienia się w sadystę, który z chęcią zada ból każdemu wokół siebie, łącznie ze swoimi przyjaciółmi i bliskimi. Masochista stosujący się do imperatywu kategorycznego bierze pod uwagę cudze przekonania i własną specyfikę, próbując postawić granice między subiektywizmem a obiektywizmem. Przypalanie, wykręcanie i deptanie sprawia mu rozkosz, ale niekoniecznie chce aby stało się to normą.
Jestem pewien, że myśl Immanuela Kanta nie jest pozbawiona błędów, ale i tak uważam ją za niezwykle cenną dla oceny ludzkich zachowań. Nie rozwiązuje kwestii względności moralności, ale ją uwzględnia. Dlatego warto od czasu do czasu przemyśleć własne wybory i sprawdzić czy bliżej nam do kantowskiego imperatywu kategorycznego, czy jednak do alternatywnej hipokryzji Owidiusza.