Jako rodowity Austriak, Erwin Schrödinger zasadniczo nie powinien obawiać się represji ze strony władz III Rzeszy. Tego szczęścia nie miało wielu jego kolegów po fachu. Wystarczy przytoczyć, że przedwojenne Niemcy – światowe centrum ówczesnych nauk ścisłych – opuściło aż dziewięciu noblistów! Rozsądnemu człowiekowi trudno wyobrazić sobie obłęd jaki skłonił cywilizowany naród do takiego samookaleczenia. Wśród emigrantów byli m.in. Leo Szilard, John von Neumann i oczywiście Albert Einstein. Zresztą, “pojedynek” Einsteina z nazistami zasługuje na odrębny, dłuższy wpis.
Czym zatem zawinił profesor z Wiednia? Otóż miał on czelność stanąć w obronie Żydów i nazbyt jawnie krytykować ustawy norymberskie. Antysemityzm nie mógł być szczególnie popularny na niemieckich uczelniach gdzie żydowscy profesorowie wypracowali sobie odpowiednią markę, ale np. Max Planck (przyjaciel Einsteina) był na tyle roztropny aby zostawić swoje uwagi dla siebie. Tymczasem Schrödinger, przechadzając się pewnego marcowego ranka 1933 roku w pobliżu berlińskiego domu handlowego Wetheima (właściciel był oczywiście Żydem), zastał oddział SS w akcji i nie wytrzymał. Żołnierze wywlekli z budynku sklepikarzy okładając ich pałkami na środku ulicy ku uciesze tłumu. Oburzony naukowiec, nie wierząc własnym oczom, podbiegł do funkcjonariuszy żądając natychmiastowego powstrzymania brutalnej pacyfikacji. Podobno od podzielenia losu skatowanych Żydów uratowało go tylko to, że jeden z funkcjonariuszy rozpoznał twarz świeżo upieczonego noblisty.
Strach przed swastyką jednak pozostał. Wielki fizyk, śladem semickich przyjaciół, wkrótce opuścił Niemcy osiadając najpierw w Anglii a później w Irlandii.
Komentarze