Dopiero co pisałem na temat 80. urodzin Carla Sagana, a dziś mija dokładnie dziesięć lat od premiery pilotażowego odcinka jednego z moich ulubionych seriali. Nie będzie chyba lepszej okazji żeby wspomnieć, czym zachwycił mnie Dr House.
– Ta kobieta…
– Nie mówi? To w pacjentach lubię.
– …to moja kuzynka
– Nie jest zachwycona diagnozą? Też bym nie był. To guz mózgu, wyrok śmierci. Nuda.
Już pierwszy dialog jaki usłyszymy w serialu mówi wiele o głównym bohaterze. Dr Gregory House to drań, cynik, despota, mizantrop; ale także niekwestionowany geniusz diagnostyki. Na jego szczęście, bo takiemu wiele można wybaczyć. Nie będę jednak rozprawiał o sztandarowej maksymie naszego przyjemniaczka – Wszyscy kłamią – ani jego niekonwencjonalnemu podejściu do etyki lekarskiej, czy raczej jej braku. Te kwestie, skądinąd interesujące, na pewno rzuciły się w oczy każdemu widzowi, który poświęcił na seans przynajmniej kilka godzin. Aby nie odpływać zanadto od profilu bloga, wolę zwrócić uwagę na inną cechę, unikatową w skali telewizyjnych charakterów. Mianowicie House nie byłby Housem, gdyby nie gorliwe, miejscami wręcz nieludzkie, hołdowanie zasadom racjonalizmu.
Wystarczy spojrzeć na tytuły odcinków aby zauważyć jakim umiłowaniem scenarzyści darzą dylematy filozoficzne: Brzytwa Ockhama, Metoda sokratejska, House vs Bóg, Sens życia, Większe dobro, Umowa społeczna i tak dalej. Zdaję sobie sprawę, że głębia housowych refleksji może nie satysfakcjonować malkontentów sypiających z Krytyką czystego rozumu pod poduszką – ale moim zdaniem nie jest źle. Skupmy się na jednym z epizodów piątego sezonu, Tutaj kotku. Do Dr. House’a trafia młoda kobieta twierdząca, iż czyha nań rychła śmierć, ponieważ… tak przepowiedział kot. Wszystko w oparciu o miejscową legendę, jakoby mieszkająca w pensjonacie kotka Debbie, zawsze kładła się w łóżkach osób śmiertelnie chorych. Darzę leniwe czworonogi wyjątkową sympatią, ale nadnaturalnych zdolności raczej bym im nie przypisał. Główny bohater również zachował dystans wobec zabobonu (Koty to raczej nędzni lekarze.) – ale jak na złość, wariatka rzeczywiście okazuje się chora.
Ludzkie umysły, bez względu na epokę, wykazują wstydliwą tendencję do przyjmowania łatwych rozwiązań. Jakby się bardzo uprzeć, taki mechanizm można by zrzucić na barki darwinizmu. W końcu, po co tracić czas i energię na poszukiwanie czegoś co nie jest nam w danym momencie potrzebne? Skoro kot wybiera na towarzyszy osoby stojące jedną nogą w grobie, to najlepiej go omijać. Proste i na pewnym poziomie nawet skuteczne. Tropienie rzeczywistych przyczyn zachodzących wokół nas zjawisk to wyższa szkoła jazdy, z którą niestety nie każdy sobie radzi. To, rzecz jasna, dotyczy wszystkich przesądów.
House w swoim stylu, bardziej niż na wyleczeniu pacjentki skupia się na rozwiązaniu zagadki kociego medium. Wychodzi z wielokrotnie powtarzanej przez siebie zasady, która powinna stanowić credo każdego zdrowo myślącego człowieka: wyjaśnienie istnieje zawsze, nawet jeśli go nie znamy.
– Przyjąłeś pacjentkę ze względu na kota. Obawiasz się, że on ma dar.
– Wolałbym dowieść nieistnienia wszechmogącego Boga, który niemiłosiernie wysyła nas na tamten świat, ale kot musi wystarczyć. Boisz się go?!
– Mózg kota zawsze jest w stanie alfa, podobnie jak mózgi wszystkich potwierdzonych jasnowidzów.
– Proszę, powiedz, że żartujesz żebym nie musiał cię wylać.
Jak przystało na zatwardziałego racjonalistę, główny bohater próbuje odnaleźć dowód, ponad wszelką wątpliwość obalający mit paranormalnej kotki. W tym celu zanosi Debbie do pokoju z pacjentami w śpiączce, obserwując, którego z nich zwierzak wybierze. Nie chcąc spoilerować, napiszę tylko, że kuternoga w końcu odnajduje logiczne rozwiązanie zagwozdki, przy okazji uzdrawiając naiwną podopieczną.
Może to banał. Jednak autorzy serialu potrafią niemal zawsze pozostawić widzowi łyżkę dziegciu. Zakonnica przekonuje, że bez pomocy Boga nie trafiłaby do House’a, ksiądz ateista (to nie pomyłka) po otarciu się o śmierć na nowo odnajduje w sobie wiarę, a nasza kociara…
– Nie przyszedłem po podziękowania. To byłoby prostackie. Przyszedłem napawać się zwycięstwem. Byłaś gotowa dać sobie wyciąć część mózgu z powodu przesądu. (…)
– Co panem kierowało?
– Nauka, logika, rozsądek… sama wybierz.
– Kotka wybrała właśnie ten moment aby usiąść na pańskim komputerze. Może to nauka, logika i rozsądek, a może jednak coś innego?
– Jesteś idiotką.
Widz tak naprawdę nie otrzymuje odpowiedzi czy ignorancja jest bezapelacyjnie zła. Tak twierdzi tylko dr House, natomiast wszyscy wokół zdają się pojmować pewną prawdę zupełnie mu obcą. Racjonalizm to niezawodne narzędzie do badania rzeczywistości i poszukiwania obiektywnej prawdy. House zapomina jednak, że nie każdego ta prawda musi interesować. Część ludzi świadomie pozwala sobie na odejście od racjonalizmu na rzecz wiary czy przesądów, bo tylko dzięki temu potrafią odnaleźć sens tego wszystkiego. A sens bywa znacznie istotniejszy niż przyczyna.
Chyba najlepszym podsumowaniem będzie, przytoczony również przez House’a, paradoks Adwentystów Dnia Siódmego. Kiedy kaznodzieja William Miller wyliczył sobie na podstawie Biblii dokładny dzień powtórnego przyjścia Jezusa, zaufały mu setki osób oczekując objawienia jesienią 1844 roku. Jak łatwo się domyśleć, zbawiciel nie przybył. Czy ośmieszony kult Millera upadł z adekwatnym łoskotem? Nie! Dzień “wielkiego rozczarowania” (cóż za eufemizm dla żenującego frajerstwa) potraktowano jako zwykłą pomyłkę, a liczba wiernych paradoksalnie uległa zwielokrotnieniu. Kościół, którego podstawa załamała się już na starcie, istnieje po dziś dzień, gromadząc około 20 milionów wiernych na całym świecie.
Podobnie do adwentystów zachowuje się wielu ludzi. Zupełnie wbrew logice, na podatnym gruncie naiwnie brzmiące hasła kiełkują tym bujniej im bardziej są absurdalne. Bo dają ukojenie, oparcie, nadzieję na lepsze jutro. Bezwzględny racjonalizm niestety nie ma tyle do zaoferowania.
Właśnie z tą przewrotną puentą pozostawia nas Dr House. Rozum w serialu zawsze wygrywa z wiarą, ale największy “zwycięzca” pozostaje bardziej nieszczęśliwy od otaczających go durniów.