Moja naukowa przygoda z supermasywnymi czarnymi dziurami zaczęła się całkiem przypadkowo, ponieważ zajmowałem się czymś, co – jak sądziłem – nie ma z tymi obiektami nic wspólnego. Moim pierwotnym celem była pogoń za gromadami galaktyk po całym kosmosie, oczywiście nie w dosłownym sensie. (…) A precyzyjniej – zajmowaliśmy się oddzielaniem ziarna od plew, przesiewaliśmy pokaźną bazę danych astronomicznych, w której zgromadzono zdjęcia w zakresie promieniowania rentgenowskiego.
Właśnie na tym aspekcie egzystencji najmasywniejszych obiektów we wszechświecie, skupia swą uwagę autor Silników grawitacji, Caleb Scharf. Mówiąc szczerze, gdyby nie zapowiedź odejścia od wytartego do granic możliwości schematu, prawdopodobnie ominąłbym tę pracę szerokim łukiem. W końcu, ile razy można odświeżać sobie ciekawostki o supernowych, niezwykłościach horyzontu zdarzeń czy procesie spagetyzacji? Każdy kto trzymał w rękach jakąkolwiek pozycję poświęconą zagadnieniu (ze swojej strony polecam klasyki Kipa Thorna lub Igora Nowikowa), o samej morfologii dziur niestety nie dowie się wiele więcej nie wychylając się poza poziom popularny.
Tym razem, zgodnie z tytułem i opisem, przystąpiłem do solidnej przygody z supermasywnymi czarnymi dziurami i zjawiskami charakterystycznymi dla tego rodzaju stworów. Nie oznacza to, że odradzam książkę astrofizycznym laikom – Scharf w zdrowych proporcjach zarysowuje sylwetki Schwarzchilda i Chandrasekhra, a także strukturę i fizyczne podstawy działania omawianych obiektów. Dopiero w dalszych rozdziałach autor skupia się na tym co najważniejsze, czyli monstrualnych dziurach władających galaktycznymi centrami i ich związkach z grawitacją. Co bardzo cieszy, naukowa narracja jest bogata w opisy odkryć i obsypana konkretnymi przykładami pochodzącymi z doświadczeń i obserwacji. Obok metafor i eksperymentów myślowych, poznamy więc m.in. potężne źródło promieniowania w gromadzie Perseusza, aktywną galaktykę 4C41.17, układ podwójny (czarna dziura – niebieski olbrzym) Cygnus X-1, oraz słynnego Sagittariusa A*, mrugającego do nas złowrogo ze środka Drogi Mlecznej.
Nie zgadzam się kompletnie z Nicholasem Lezardem z brytyjskiego The Guardian, który w swojej recenzji z bólem podkreślił złożoność języka stosowanego w „Silnikach grawitacji”. Moim zdaniem autor pisze jak najbardziej poprawnie i w sposób zrozumiały dla każdego nie-fizyka. Co prawda trudno wychwycić mi wybijający się przed szereg artyzm i poetycki dryg Scharfa, ale cały naukowy żargon zostaje zaaplikowany czytelnikowi w odpowiednich dawkach.
Przy okazji, muszę tu pochwalić bardzo rzetelny rozdział dotyczący, niezbędnych dla zrozumienia głównego tematu, niuansów ogólnej teorii względności. Uczony bardzo gładko przechodzi od historii odkrycia Einsteina do jego związków z mechanizmami charakterystycznymi dla czarnych dziur. Nie bał się również sięgnąć do szalenie istotnego równania pola Einsteina, w cudownie łopatologiczny sposób tłumacząc takie terminy jak tensor naprężeń czy stała grawitacji. Wielu pisarzy ogranicza wyjaśnienia do bardzo ogólnego zarysowania teorii, a Scharf pokazuje, że wcale nie trzeba traktować czytelnika jak idioty, niezdolnego do uchwycenia istoty krótkiego wzoru.
Książkę podsumowują dwa rozdziały zahaczające o filozofię i teoretyzujące na temat przyszłości astrofizyki. Naukowiec wspomina przy tej okazji o niedawno wdrożonych, jak i dopiero planowanych projektach, jak: Sloan Digital Sky Survey, Galaxy Zoo, LIGO, LISA, ASCA… Wszystko to oczywiście w celu spełnienia jednego z największych marzeń obecnego pokolenia astronomów. Bezpośrednio spojrzenia w czerń horyzontu zdarzeń czarnej dziury.
Moje drobne rozczarowanie wzbudził jedynie brak wzmianki o budzącej ogromne kontrowersje w ostatnim czasie hipotezie firewalli (zapory ogniowej). Uczciwie muszę jednak przyznać, że oryginalnie pozycja ukazała się w roku 2012, toteż autor miał prawo nie zdążyć z nadrobieniem zaległości.