Tydzień z Kerbalami odc.3 – Na Mun!

Pomysł ze zbudowaniem stacji orbitalnej nie wypalił, więc poszukałem innego wyzwania. W ten sposób skierowałem swoje ambicje ku najbliższemu Kerbinowi ciału niebieskiemu – pierwszemu spośród dwóch naturalnych satelitów planety – Munowi.

Poprzedni odcinek: Kerbal leci w kosmos.


Zamiast od razu ryzykować życiem niewinnych kerbali, postanowiłem dla klimatu przetrzeć dla nich szlak, wysyłając najpierw maszynę. Jak widać na załączonej ilustracji, pierwszy łazik mojego autorstwa prezentował się raczej skromnie skromnie.


Znacznie więcej problemów przysporzyło skonstruowanie rakiety nośnej, zdolnej do lotu na najbliższy księżyc…


Po fiasku testów rakiet z serii Damalgnuna (będących de facto powiększoną wersją Hubiszagów), zacząłem projektować od zera. Owocem tej pracy był zgrabny Iszkar I.


Trop był dobry. Maszyna okazała się bezawaryjna i wzniosła się na orbitę, jednak nie do dalszego lotu potrzeba było czegoś więcej.


Dla zwiększenia ciągu w Iszkar II zamieniłem silniki na paliwo stałe, na największe dostępne silniki napędzane paliwem ciekłym. Górne elementy konstrukcji, wraz z lądownikiem pozostały bez zmian.


Misja przebiegała bez zarzutu, jednak już na orbicie wiadomo było, że nie wystarczy zapasów paliwa.


Lepiej pominę żenujące próby z Iszkar III (dobrze, że gra nie przewiduje ograniczonego budżetu) i przejdę od razu do „czwórki”. Tym razem podrasowałem dodatkowo środkowy segment rakiety, wstawiając większe zbiorniki i silniki paliwa ciekłego.


Bingo!


Iszkar IV był na tę chwilę najbardziej oddalonym od Kerbinu dziełem kerbalskich rąk.


Pierwsze lądowanie to niezwykle emocjonujący moment. Mun do złudzenia przypomina nasz Księżyc – brakuje atmosfery, a grawitacja jest bardzo delikatna. W związku z tym o żadnych spadochronach nie ma mowy, a sam upadek trzeba cierpliwie spowalniać silnikami.


Lądownik pozwolił mi na wyhamowanie, lecz nie na tyle aby go w całości posadzić na srebrnym globie. Aby uratować wyprawę, odczepiłem łazik półtora kilometra nad powierzchnią. Był na tyle lekki, że mogłem nim wylądować przy pomocy samego systemu RCS. Reszta maszyny rozbiła się kilka kilometrów dalej. I tak nie zamierzałem wracać.


Jutro za łazikiem podąży kerbal.
Total
0
Shares
Zobacz też