Wczoraj cywilizacja kerbali postawiła pierwszy krok na drodze do eksploracji kosmosu, konstruując pierwszego sztucznego satelitę. Nadszedł czas, aby za maszyną podążyli kerbale – śmiałkowie, którzy odważą się opuścić matczyną planetę.
Do pierwszych testów doszło bardzo szybko, ponieważ próbowałem wykorzystać schematy zastosowane wcześniej w Dumuzi IV. Enki I posiadał jeden człon więcej, lecz główną siłę nośną miały zapewnić analogicznie 3 silniki na paliwo stałe.
Rakieta wzbiła się dość wysoko, aby uznać Rodvina Kermana za pierwszego kerbala wysłanego w przestrzeń kosmiczną. Jego lot trwał bardzo krótko, gdyż drobna maszyna nie zdołała usadowić się na orbicie. Kapsuła spadła bezpiecznie do oceanu.
W wersji Enki II zmieniłem całą podstawę rakiety, po raz pierwszy stosując cztery duże silniki na paliwo stałe Rockmax BACC. W kilkanaście sekund po starcie, doszło do pierwszej katastrofy w kerbińskim kosmodromie. Rakieta eksplodowała, lecz jakimś cudem moduł z kerbalonautom ocalał i zdołał opaść na spadochronie.
Enki III – różniąca się od poprzedniczki wzmocnieniem konstrukcji – okazała się strzałem w dziesiątkę. Rakieta była dość solidna, aby ze sporymi zapasami wyrwać się grawitacji i wyrównać orbitę wokół planety.
Aby nie było problemów ze ściągnięciem ofiary ochotnika na ziemię, zadowoliłem się minimalną orbitą.
Przed powrotem, Henbrett Kerman na chwilę opuścił moduł podziwiając wschód Słońca. Samo lądowanie nie stanowiło większego problemu – bilans strat w kerbalach nadal zerowy.
Ten stan rzeczy uległ zmianie wraz z serią operacji Hubiszag. Moim celem były próby dokowania w przestrzeni kosmicznej, mające w przyszłości posłużyć do stworzenia pierwszej stacji orbitalnej. Jako, że zainstalowałem większy moduł, podczas nieudanego startu Hubiszag I zginęły naraz trzy osoby. Ku chwale ojczyzny.
Załoga Hubiszag II poradziła sobie znacznie lepiej, ustawiając statek na orbicie, oczekując na połączenie z bliźniaczą maszyną, która wystartowała nazajutrz.
Po długim i żmudnym procesie dopasowania orbit, przyszła chwila prawdy.
Mniej niż kilometr do połączenia…
…115 metrów…
Szlag! Statki minęły się w odległości kilkudziesięciu metrów.
Przyznaję, że dokowanie na orbicie okazało na dzień dzisiejszy zbyt wielkim wyzwaniem. Dostosowanie orbity oraz prędkości obu rakiet wymaga niemal chirurgicznej precyzji i niemałej wprawy. Podjąłem jeszcze kilka prób – jednak wciąż bez sukcesu. Najwyraźniej plany założenia kerbalskiego ISS muszę odłożyć na później.
Do jutra!