Najgorsza rzecz jaką wmówili Ci politycy

Ja bez żadnego trybu. Dawno nie było Racjonalnego gadania, więc dzisiaj porozmawiamy o jednej z największych niedorzeczności, jaką polityka zdołała zaszczepić społeczeństwu, wybijając mu oczy i porażając mózgi.

Wpadłem w wyjątkowo niekomfortową sytuację dla każdego autora. Pomysłów na teksty miałem bez liku, ale co rusz nachodziła mnie nieznośna myśl, że zaraz zostanę skrytykowany. Za co? A za to, że Adamczyk pozwala sobie na politykowanie, na dotykanie problemów objętych trudną do zdefiniowania aurą. Mroczną i toksyczną, do tego stopnia, że powoduje bóle głowy, mdłości, sporadycznie wymioty. Rzecz w tym, że w zasięgu tej paskudnej sfery znajduje się dziś niemal wszystko, nie wyłączając z tego zbioru tematów okołonaukowych. Najprościej w takiej sytuacji byłoby przybrać postawę oportunistyczną i trzymać dziób na kłódkę. Tyle tylko, że kiedy sobie tak spokojnie milczymy, wspomniana mroczna sfera zdaje się rosnąć, zawłaszczając kolejne istotne zagadnienia.

Chyba już pora przełamać tę zaporę i powiedzieć stanowcze “dość”.

Odpowiedzmy sobie przede wszystkim na jedno, nieprawdopodobnie ważne pytanie. Kto powinien zabierać głos w debacie publicznej? Czyje zdanie Ciebie interesuje? Nieważne, jaki sobie wymyślisz temat. W ostatnich latach głośno dyskutowano o takich sprawach jak legalność aborcji, właściwości lecznicze marihuany, sens budowy elektrowni jądrowych, przyszłość odnawialnych źródeł energii, opłaty za drugi kierunek studiów, wzrastający poziom smogu, dobrowolność szczepień, źródła globalnego ocieplenia, nawet teoria ewolucji biologicznej. Tak można wymieniać bardzo długo. Dla przeciętnego zjadacza chleba to wyliczanka skomplikowanych dylematów społeczno-politycznych, o których muszą zadecydować smutni panowie za pomocą przycisków do głosowania. Dla mnie – i mam nadzieję, że nie tylko – to lista zagadnień naukowo-technicznych z zakresu medycyny, biologii, fizyki jądrowej, inżynierii, chemii, geologii i klimatologii, czekających na rozstrzygnięcie przez ludzi nauki i filozofii (mam tu na myśli szeroko pojętych uczonych, ekspertów, inżynierów, etyków, artystów i wszystkich innych ludzi gotowych do sensownej dyskusji na określony temat). To właśnie ich opinie, oparte o twarde fakty, niezmąconą logikę, racjonalizm i szeroką wiedzę, interesują mnie w pierwszej kolejności. 

Knebel wsadzony w usta takim ludziom, jest równoznaczny z wykastrowaniem społeczeństwa z możliwości prowadzenia merytorycznej debaty. I z żalem muszę stwierdzić, że tego typu kastracja odbywa się na naszych oczach.

W ubiegłym roku prof. Iwo Białynicki-Birula pozwolił sobie przy okazji publicznego wystąpienia na bezceremonialne zruganie nadchodzących zmian w podręcznikach szkolnych oraz wyrażenie obaw wobec postępującej ideologizacji nauki. Jak wyglądały komentarze? Uczony oberwał za to, że w ogóle śmiał wyrazić swoje zdanie, że nie ma pojęcia, o czym mówi, że zajmuje się nie swoimi sprawami. Pewnie, bo co może wiedzieć fizyk z międzynarodowym dorobkiem, jeden z największych żyjących ekspertów od mechaniki kwantowej, o kwestiach nauki czy edukacji? (Chciałoby się krzyknąć: “Shut up and calculate”!)

Nie jest to bynajmniej jedyny, ani najbardziej jaskrawy przykład tego destruktywnego zjawiska. W zgiełku dłużącej się awantury o reformę sądownictwa, paradoksalnie najmniej słyszalny okazał się głos wydziałów prawa czołowych polskich uniwersytetów. Przy pośpiesznej reformie edukacji nikogo nie interesowała opinia pedagogów, a co bardziej aktywnych czekały szykany. Kiedy prof. Jerzy Bralczyk poddał analizie brutalny język współczesnych elit, natychmiast wylano na niego wiadro ideologicznych pomyj, za sprzyjanie jakiejś opcji politycznej. Gdy wydziały biologii UŚ czy UJ wykazały sceptycyzm wobec wycinki Puszczy Białowieskiej, pośpiesznie przypięto im łatkę ekoterrorystów i sympatyków opozycji. Wreszcie gdy ja sobie pozwoliłem na przytoczenie wypowiedzi pewnego narodowca, jako przykładu wyjątkowo perfidnej erystyki i elementarnych braków w logicznym myśleniu – dowiedziałem się, że należę do spadkobierców michnikowszczyzny.

Inny popularyzator nauki, prowadzący znany kanał na YT, dość regularnie publikuje na swoim fanpejdżu treści o charakterze społeczno-politycznym. Widać jasno i wyraźnie jakie ma poglądy i kogo popiera. Nie mam do niego żalu ani pretensji. Bawi mnie jedynie fakt, że kolega panicznie boi się otwartego wyartykułowania swoich myśli. Widać jak stoi w rozkroku, zawierając w swoich wypowiedziach oczywiste podteksty, ale jednocześnie gorliwie przekonując o swojej bezstronności i apolityczności. W sumie nie dziwię się mu, ponieważ znacznie bezpieczniej rzucać aluzjami o zgniłym jaju, niż rzucić takim jajem w widownię. Zaskakuje jednak, że publika woli żądać od kogoś udawanej bezstronności, niż zwyczajnie tolerować szczerość, nawet jeśli nie jest jej po drodze. 

Co łączy wszystkie powyższe przypadki? Dowodzą one istnienia wprost niewiarygodnie wygodnych warunków dla rządzących manipulantów. Wyobraźmy to sobie przez chwilę: możemy wygadywać totalne farmazony, a gdy jakakolwiek obeznana osoba zwróci uwagę na naszą ignorancję, to wystarczy zarzucić jej mieszanie się w politykę. Mamy gwarancję bezkarnego bredzenia od rzeczy. Świetny środek, niemal nie do obrony i łykany przez wszystkich, bez względu na sympatie, czy wyznawaną ideologię. Wiele nas dzieli, ale prawie każdy w jakimś stopniu brzydzi się polityką. Wystarczy dowolną sprawę wrzucić do politycznego kosza, aby stała się śmierdząca, brudna, wręcz nieprzyzwoita. Jeśli o coś kłócą się posłowie, to człowiek kulturalny i mądry powinien omijać to szerokim łukiem. Takie panuje przekonanie. W dobrym tonie jest skrywanie swojego zdania i udawanie neutralności. Nieważne, że premier rozmawia z proepidemikami, a do telewizji publicznej zaprasza się antynaukowców. Powinniśmy milczeć, nie komentować, bo tematy te zostały już zaklepane. Przeistoczyły się w zgniłe jajo, jakim nie uchodzi się interesować. 

I to wystarczy, aby politycy nie musieli obawiać się trudnych pytań, których przecież nikt nie zada. A jeśli nawet, to na tyle cicho, że można ich ostentacyjnie niedosłyszeć. Nie muszą mierzyć się z żadnymi faktami, statystykami, publikacjami; dzięki czemu łatwiej jest im grać ogólnikami, emocjami i kłamstwami. To zawodowi blagierzy, którzy są tam, gdzie są, ponieważ potrafili przekonać tłum do swojej iluzji. Nawet nie próbuj teraz myśleć, że akurat Twój wybraniec czymś się pod tym względem różni. Gdyby mówił prawdę, większość nigdy nie oddałaby na niego głosu (ciemna strona demokracji). Dlatego naszym obowiązkiem pozostaje zachowanie czujności i kreowanie społeczeństwa świadomego. Zaczynając od samych siebie.

Żeby w ogóle rozpocząć pracę u podstaw, trzeba wykonać pierwszy krok. Będzie nim wybicie sobie z głowy wyimaginowanego zarzutu, o którym mowa. Nie, polityka nie jest zarezerwowana dla polityków. To, czym zajmują się media i politycy nie pozostaje własnością mediów i polityków, lecz domeną moją i Twoją. Nie, świadomy i inteligentny człowiek nie unika polityki, bo polityka decyduje o jego losie. Unikając jej, oddajemy pełnię kontroli nad naszym życiem komuś obcemu. Nie, od ludzi, których szanujemy nie mamy prawa wymagać, aby trzymali gęby na kłódkę, bo tak wypada, lub co gorsza, akurat nie zgadzamy się z ich spojrzeniem na sprawę. Przeciwnie, jeśli doceniamy ich wiedzę i doświadczenie, powinniśmy słuchać i czerpać z nich całymi garściami. Nie mówię, że mamy obowiązek zgadzania się we wszystkim, jednak odrobina intelektualnej odwagi i uczciwości wymaga od czasu do czasu konfrontowania poglądów.

Sądzę, że ludzie, którzy unikają tego typu polemiki, po prostu się boją. Żywią naturalny strach przed możliwością zburzenia fundamentów sposobu ich rozumowania. Dlatego tak ostro reagują na zabierające głos autorytety. Trudno merytorycznie zaprzeczyć stanowisku jakiejś szanowanej osoby. Zwłaszcza takiej, którą sami szanujemy i uważamy za godną wysłuchania. Jeśli więc ktoś taki pozwoli sobie na wypowiedź godzącą w nasz światopogląd, natychmiast sięgamy po knebel. Być może ta osoba ma racje, ale to nieważne. Odpychamy niekomfortową sytuację w najprostszy, niestety dość szczeniacki sposób. Po prostu żądamy od tej osoby, aby się zamknęła. Bo my nie czujemy się gotowi na intelektualny wysiłek. 

Żywię nadzieję, że czytelnik zainteresowany nauką uważa się za racjonalistę, szczyci swym sceptycyzmem i nie chce tak funkcjonować. Nie boi się intelektualnej konfrontacji ani ewentualnej zmiany zdania. Nie ma zamiaru unikać skomplikowanych tematów i obrażać się tylko za to, iż ktoś postanowił je podjąć. 

Co nas czeka jeśli przybierzemy konformistyczną postawę? Co jeśli zatkamy sobie uszy i uciszymy każdą osobę mającą coś merytorycznego do powiedzenia? Włączmy telewizor. Gdy poruszany jest wątek globalnego ocieplenia, nie może się obyć bez udziału Janusza Korwin-Mikkego. Gdy pojawia się temat eutanazji bądź aborcji, etatowym gościem wszystkich kanałów staje się złotousty Wojciech Cejrowski. W radio słuchałem kiedyś debaty o szczepieniach, w których lekarzy przekrzykiwali Cejrowski lub Zięba. Do tego zacnego grona już puka młodziutka Eunika Chojecka, mająca za sobą debiut w TVP, gdzie przedstawiła autorską teorię “lewackiej” ewolucji.  To przedsmak czekającej nas, ogłupiającej alternatywy. Dokładne przeciwieństwo świadomego społeczeństwa obywatelskiego i rezultat odseparowania prawdziwych autorytetów od spraw ważnych.

Marzę o sytuacji dokładnie odwrotnej. Chciałbym społeczeństwa, w którym dziennikarz będzie biegł z ważnym pytaniem do uniwersytetu, a nie do Sejmu. W którym widzowie będą wręcz oczekiwać komentarza od uczonego, nie od posła. W którym popularyzator nauki będzie mógł skrytykować polityka i nie czytać niedorzecznych komentarzy odbierających mu prawo głosu. W którym pan Janusz z panią Grażyną wysłuchają tego co ma do powiedzenia specjalista w danej dziedzinie i nawet jeżeli się z nim nie zgodzą, to przynajmniej podejmą próbę refleksji.

Ale najpierw musimy wyjąć kneble z ust i spojrzeć w dojrzały sposób na samych siebie. Realistycznie, bez reagowania agresją na każdego o odmiennym stanowisku od naszego. Całego świata nie zmienimy, ale jakiś fragment możemy próbować.

Total
0
Shares
Zobacz też
Nauczyciel
Czytaj dalej

Chcę żeby (dobry) nauczyciel zarabiał (dużo) więcej

O nauczycielach internet napisał już wszystko. Że lenie, że trutnie, że tumany, że niekompetentni – i w związku z tym – że nie zasługują na wyższe wynagrodzenie. Problem polega na tym, że powyższe wnioskowanie niechybnie wciąga nasz system edukacji w błędne koło.