7 wielkich fobii trapiących ludzkość

Fobia to chyba nie najlepsze określenie, bo z definicji łączy się z lękiem nieuzasadnionym. Tymczasem, przynajmniej część z czarnych scenariuszy na które często wskazują nauka, popkultura i ludzka wyobraźnia – może realnie studzić nasz zapał w snuciu dalekosiężnych planów na przyszłość.

Kiedyś myślałem, że ptaki śpiewają, gdy na świecie wszystko gra.
Teraz wiem, że się myliłem, a śpiewają dlatego, że są umysłowo ograniczone.

Richard Matheson

1. Nuklearna wojna światowa

wojna nuklearna

W Chicago od 1947 roku tyka Zegar Zagłady. Groteskowa inicjatywa symbolizuje lęk, będący nieodłączną częścią rozpoczętej wraz z sukcesem Projektu Manhattan, epoki atomu. Minutnik zegara porusza się w rytm aktualnej sytuacji geopolitycznej: im bliżej mu do północy, tym bardziej prawdopodobna wydaje się zagłada ludzkości. Choć dzisiaj mało kto uważa jego wskazania za miarodajne (wraz z kryzysem ukraińskim wybiła 23:57!), w latach 50. i 60. widmo nuklearnego holokaustu zdawało się wręcz nieuchronne. Podwójny atomowy nokaut wymierzony Japończykom zszokował opinię publiczną, a była to przecież zaledwie skromna zapowiedź największego w dziejach wyścigu zbrojeń, w którym główną rolę miały pełnić przenoszone rakietami balistycznymi bomby wodorowe. Nie rzucano słów na wiatr: w planach wczesnego NATO figurowała strategia zmasowanego odwetu, biorąca pod uwagę natychmiastowe wykorzystanie przeciwko państwom bloku wschodniego całego arsenału jądrowego. Szybkie zmiecenie z powierzchni ziemi Moskwy, Warszawy, Pragi, Budapesztu i innych miast, miało załatwić sprawę bez angażowania konwencjonalnych sił zbrojnych.

Jeden z wielu amerykańskich instruktaży dotyczących postępowania podczas ataku jądrowego.

Później było tylko gorzej. Gdy Amerykanie myśleli, że zagięli przeciwnika testem Ivy Mike o mocy 10 megaton, Sowieci zdetonowali pięciokrotnie silniejszą Car Bombę. Atomowe prężenie muskuł było tłem dla nieustannych sporów, zaczynając od wojny koreańskiej i kończąc na kryzysie kubańskim. Przeciętny mieszkaniec Nowego Jorku czy Leningradu miał prawo obawiać się, że przywódcy supermocarstw nie wytrzymają próby nerwów, rozpoczynając konflikt przy którym II wojna światowa okaże się niewinną igraszką. Obecnie scenariusz rodem z Fallouta wydaje się dość odległy, ale niewykluczone że ulegamy złudzeniu bezpieczeństwa. Dziś bronią masowej zagłady dysponuje znacznie więcej podmiotów, przez co coraz trudniej utrzymać rosnące arsenały w ryzach. Wystarczy aby bombę jądrową wykorzystali niebaczący na konsekwencje fundamentaliści, aby doszło do katastrofalnego efektu domino.

Zresztą odpowiedzmy sobie szczerze. Czy naprawdę wierzymy, że broń atomowa nie zostanie już nigdy, przez nikogo użyta?

2. Przeludnienie

przeludnienie

Moim zdaniem, ze wszystkich przedstawionych zagrożeń to jest najbardziej szczerbate (no może poza nr 6). To prawda, że w chwili obecnej zalewa nas demograficzne tsunami. Ludzkość dopiero w XIX wieku (!) rozrosła się do miliarda głów, ale wystarczyło niecałe dwieście lat aby liczba ta powiększyła się aż siedmiokrotnie. Oznacza to, że obecnie każdego dnia na Ziemi przybywa około 200 tysięcy nowych istnień. Dlaczego zatem odradzam panikę? Czy nie grozi nam katastrofa humanitarna?

Po pierwsze, nasza planeta jest znacznie większa niż się wydaje. Istnieją rejony, w których gęstość zaludnienia przekracza grubo 10 tys. osób na km2, ale jeszcze więcej mamy nieużytków, czego dobrym przykładem jest choćby nasz kraj. W ogóle przyjazna Europa bez większych trudności byłaby w stanie pomieścić i wyżywić wielokrotność swoich obecnych mieszkańców. Po drugie, nie doceniamy potencjału galopującej technologii. Kilkaset lat temu najwięksi fantaści nie pomyśleliby, że ludzie przyszłości będą masowo wznosić bloki z wielkiej płyty, nie mówiąc już rekordowych wieżowcach. Trzeba brać pod uwagę, że nasze wnuki również posiądą umiejętności inżynierskie, rolnicze czy logistyczne, które znacznie poprawią “przepustowość” ludzkich osiedli. Wreszcie po trzecie i najważniejsze: bum demograficzne nie będzie trwało w nieskończoność. Najczarniejsze scenariusze przyjmują, że już niezmiennie, każda następna dekada przyniesie nam miliard nowych głów do wykarmienia. W takiej perspektywie, rzeczywiście za jakieś pięćset lat mogłoby być nieciekawie. Na szczęście to bardzo pesymistyczne przewidywania i możemy wyglądać powolnego wyhamowywania ilości narodzin. Rozmnożenie ludzkości z 5 do 6 miliardów trwało tylko 11 lat, ale już z 6 do 7 miliardów – 13 lat. Historia świata dobitnie pokazuje, że po przekroczeniu przez społeczeństwo pewnej granicy rozwoju, w miejsce rodzin wielodzietnych wkracza model 2+2 lub nawet 2+1.

Bardziej kłopotliwa jest sytuacja szeroko pojętego zachodu, który już teraz boryka się niżem demograficznym. Zanim Azjaci zwolnią tempo swojego przyrostu, wyludniona Europa może stać się nieistotnym, zapomnianym zaściankiem na politycznej szachownicy. Nie jest to jednak problem ludzkości jako całości.

3. Pandemia

pandemia

Nawet jeśli sam wzrost liczby ludności nas nie zabije, to może dopomóc w naszej eksterminacji. W końcu, czy istnieje lepszy plac zabaw dla szybko rozprzestrzeniającego się mikrozabójcy, niż gęsto zaludnione ośrodki miejskie? Przejaskrawionym echem strachu przed globalną epidemią jest obecny w popkulturze motyw zombie, najczęściej “ożywianych” działaniem jakiegoś tajemniczego wirusa. Abstrahując od tak nieprawdopodobnych pomysłów, wizja choroby dziesiątkującej cywilizację ma bardzo solidne fundamenty. Jeśli kogoś nie przekonują przykłady czarnej śmierci (nawet 200 mln ofiar) czy hiszpanki (50 mln ofiar), to niech pamięta, że zarazki przywleczone przez kolonizatorów do Ameryki wybiły więcej tubylców niż Cortés i Pizarro mogli w ogóle marzyć. Czarna ospa i inne paskudztwa wykończyły od 75%-90% Azteków i Inków, wymazując ich państwa z mapy świata.

Fobia mogłaby zostać uznana za bezsensowną w obliczu nowoczesnej medycyny, do której niestety nie mieli dostępu nasi przodkowie. To rzeczywiście znacznie zmniejsza ryzyko kataklizmu, ale czy usuwa go w cień? Sęk w tym, że natura również nie pozostaje statyczna, a nowe szczepy mikroorganizmów potrafią narobić niezłego zamieszania zanim zostaną okiełznane. 

To dość zabawne, kiedy uświadamiamy sobie, że dla nas – władców Ziemi, górujących nad innymi gatunkami, znajdujących się na początku łańcucha pokarmowego – najgroźniejszym rywalem pozostają bakterie i wirusy. Na razie wychodzimy z kolejnych potyczek zwycięsko (choroba wściekłych krów, ptasia grypa, ebola…). Sytuacja może ulec zmianie jeśli człowiek postanowi użyć mikrobów intencjonalnie, jako broni biologicznej. 

4. Bunt maszyn

bunt maszyn

Panika, którą zasiał swoim Terminatorem James Cameron, przeżywa drugą młodość za sprawą pesymistycznych wypowiedzi Elona Muska, Billa Gatesa i Stephena Hawkinga. Szef SpaceX porównał uczonych pracujących nad sztuczną inteligencją do szarlatanów próbujących przywołać demona. Dowodem na to, że Musk wierzy w swoje słowa jest powołane przez niego Future of Life Institute, mające pilnować aby AI zanadto się nie rozbrykało. 

Jedno jest pewne: stąpamy po bardzo kruchym lodzie i na dobrą sprawę nie mamy zielonego pojęcia dokąd prowadzi obrana przez nas ścieżka rozwoju. Wszystko dlatego, że jak dotąd nadal nie udało się nam zdefiniować i zrozumieć istoty świadomości. Nasze komputery już dawno posługują się logiką formalną, nadzorują ruch lotniczy, konfigurują GPS i wygrywają z nami w szachy, ale jak na razie nie potrafią… cóż, myśleć. Dopóki nie zbadamy dostatecznie naszych własnych mózgów i nie rozpoznamy źródła świadomości, dopóty będziemy rozwijać AI po omacku. W takim przypadku istnieje jakaś drobna szansa na to, że w przyszłości któryś z komputerów ocknie się ku naszemu zdumieniu, zapoczątkowując nową epokę. 

Nie przesadzajmy jednak z defetyzmem. Narodziny świadomej maszyny nie muszą od razu stawiać jej w roli oponenta i eksterminatora gatunku ludzkiego.

5. Zagrożenie z kosmosu

zagrozenie z kosmosu

Najszersza z kategorii, a mogłaby być jeszcze szersza gdybym dodał do tego zagrożenia naturalne występujące na Ziemi (superwulkan Yellowstone – czekamy!). Skupmy się jednak na tym, co najczęściej serwują nam twórcy produkcji katastroficznych, czyli uderzeniu meteorytu. Kosmiczne okruchy wpadają w ziemską atmosferę znacznie częściej niż nam się wydaje, ale zdecydowana większość szybko wyparowuje. Żarty się kończą gdy na scenę wkracza skała o średnicy liczonej w setkach metrów lub, o zgrozo, w kilometrach. Za takiego nieproszonego gościa przez długi czas uważano planetoidę Apophis, lecz kolejne pomiary wykazały, że przefrunie ona w bezpiecznej odległości kilkudziesięciu tysięcy kilometrów. Zawsze powtarzam, że prawdziwego zagrożenia nie stanowi żadna ze znanych nam asteroid, ale te, o których istnieniu nie mamy pojęcia. O ile śmiertelny pocisk zostanie zauważony ze znacznym wyprzedzeniem, możemy zachować lekki optymizm. Decydenci coraz lepiej zdają sobie sprawę z poziomu zagrożenia, a poszczególne agencje kosmiczne nakreśliły już pionierskie plany (patrz: program AIDA) ochrony naszego podwórka. W prawdziwych opałach znajdziemy się dopiero gdy zauważymy nadciągające ze strony Pasa Głównego niebezpieczeństwo, zbyt późno by w jakikolwiek sposób zareagować.

Nie miejmy złudzeń. Kosmos nie jest bezpiecznym miejscem, toteż nadejście globalnej katastrofy naturalnej, jeśli nie tej to innej, pozostaje kwestią czasu (więcej tu). Jak pokazuje przykład Tunguski z 1905 roku, zagrożenie to nie mrzonka, a my nie możemy wiecznie liczyć na łut szczęścia. Podobna eksplozja w dzisiejszych warunkach, i nie na Syberii lecz w Londynie czy Los Angeles, oznaczałaby zrównanie tych aglomeracji z ziemią. Naprawdę duży meteoryt, nawet jeśli nie wykończy nas w jednym momencie, wpłynie poważnie na klimat i tektonikę planety, mogąc nawet zapoczątkować kolejne w dziejach Ziemi masowe wymieranie.

6.  Nieodpowiedzialne eksperymenty

nieodp eksperymenty

W 2008 roku Walter Wagner i Luis Sancho wystosowali niecodzienny pozew sądowy, skierowany przeciwko Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych. Panowie zaznaczyli w nim, że zbudowany za niemal 10 miliardów euro Wielki Zderzacz Hadronów ma potencjał umożliwiający zniszczenie całej naszej planety. Źródłem tej fobii jest przekonanie o nieodpowiedzialności fizyków, którzy zderzając cząstki materii z olbrzymią energią, mogliby wyprodukować małą czarną dziurę.

Kompresji dwóch cząstek zderzonych ze sobą niemal z prędkością światła, towarzyszy nieodwracalna implozja dająca początek miniaturowej wersji gigantycznej czarnej dziury. (…) Cała materia wchodząca z nią w kontakt zostanie wciągnięcia i już nigdy nie będzie w stanie uciec. Ostatecznie cała Ziemia wpadnie do rosnącej mikrodziury, formując przeciętną czarną dziurę, wokół której nadal będą orbitować Księżyc, satelity, ISS, itp.

Walter F. Wagner i Luis Sancho
Pozew złożony w Sądzie Rejonowym w Honolulu.

O tym dlaczego oskarżenia wysuwane wobec LHC są bezpodstawne miałem już okazję pisać (zobacz tu), więc się streszczę. Przede wszystkim nie ma dowodów, że nasze akceleratory w ogóle umożliwiają stworzenie tego osobliwego potworka. A jeśli się uda? Mówiąc o mikrodziurze, mamy na myśli rozmiary subatomowe, mniejsze niż miliardowe części metra. Biorąc to pod uwagę oraz fakt, iż apetyt czarnej dziury uzależniony jest od jej powierzchni, przybierałaby ona na masie bardzo powoli. Prawdopodobnie przeleciałaby przez naszą planetę wraz z innymi cząstkami i nawet byśmy jej nie zarejestrowali. Niewykluczone również, że – o ile koncepcja Stephena Hawkinga jest poprawna – mikrodziura wyparuje w ułamku sekundy nie pozostawiając po sobie śladu. W każdym razie, scenariusz w którym Genewę, Europę i w końcu cały świat pożera wytworzona przez naukowców czarna dziura, ma zdecydowanie najmniejszą szansę zaistnienia.

Oczywiście człowiek ma to do siebie, że popełnia błędy, czasem wręcz karygodne. Pojawia się jednak pytanie, czy zakładanie z góry naszej pomyłki, nie jest argumentem godnym jaskiniowca wolącego zadowolić się niewiedzą niż sprawdzić co hałasuje w pobliskich krzakach.

7. Katastrofa klimatyczna

katastrofa klimatyczna

Najbardziej kontrowersyjne źródło lęków współczesnego świata, dzielące zarówno szarych obywateli jak i polityków. Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (IPCC) w swoim raporcie z 2007 roku konkluduje: “Większość obserwowanego wzrostu średnich globalnych temperatur występujących od połowy XX wieku, najprawdopodobniej zwiąże się z odnotowanym wzrostem stężenia gazów cieplarnianych o pochodzeniu antropogenicznym. (…) Dostrzegalna ludzka działalność rozciąga się obecnie również na inne czynniki klimatyczne, w tym ocieplenie oceanów, średnią temperaturę lądów, rekordy ciepła i wiatr”. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w tym roku stężenie CO2 w atmosferze osiągnęło niespotykany dotąd poziom 0,04%. Ledwo pół wieku temu liczba ta wynosiła nieco ponad 0,03%, co oznacza że w kilkadziesiąt lat zwiększyliśmy ilość  gazu cieplarnianego w powietrzu o 25%. Nieźle.

Czy człowiek jest odpowiedzialny za zmiany klimatu? Jak widać najbardziej sceptyczni są laicy, mniej naukowcy niezajmujący się tematem, a najmniej klomatolodzy. Więcej.

Nie jest to najlepsze miejsce do rozwijania tematu i wykłócania się o wpływ czynnika ludzkiego na klimat. Pamiętajmy jednak, że nawet porzucając tezę o antropogenicznym charakterze ocieplenia, nie możemy wierzyć w mit niezmiennych i przewidywalnych warunków klimatycznych. Średnia temperatur wzrasta, a wraz z nią poziom wód. Do tragedii wcale nie trzeba wiele, wystarczy aby utrzymał się obecny trend, a do końca stulecia tafla światowego oceanu podniesie się o ponad metr. Może nam się to wydawać błahostką, ale miliony ludzi zamieszkujących wyspy i przybrzeżne niziny czeka wielki exodus. Przedsmak tego zamieszania dają wieści płynące z pacyficznych atoli. Mieszkańcy polinezyjskiego państewka Tuwalu rozumiejąc, że w ciągu kilkudziesięciu lat ich ojczyzna podzieli los legendarnej Atlantydy, już poprosili o azyl w Nowej Zelandii.

Człowiek to zdolna bestia, ale masowe migracje powodowane zalewaniem wybrzeży, postępującym pustynnieniem i coraz silniejszymi huraganami, jeśli nie wykończą to na pewno mocno zmienią obraz współczesnej cywilizacji. W tej sytuacji powinniśmy wręcz mieć nadzieję, że globalne ocieplenie ma związek z naszym kopceniem. Tylko wtedy bowiem będziemy mogli nadchodzącym zmianom zaradzić.

Literatura uzupełniająca:
C. Sagan, Miliardy, miliardy. Rozmyślania o życiu i śmierci u schyłku tysiąclecia, przeł. K. Bober, Warszawa 2001;
M. Kaku, Wizje, czyli jak nauka zmieni świat w XXI wieku, przeł. K. Pesz, Warszawa 2010;
L. Randall, Pukając do nieba bram. Jak fizyka pomaga zrozumieć wszechświat, przeł. E. Łokas, Warszawa 2013;
D. Overbye, Asking a Judge to Save the World, and Maybe a Whole Lot More, [online: www.nytimes.com/2008/03/29/science/29collider.html?pagewanted=all&_r=0];
Climate Change 2007: The Physical Science Basis, [online: www.web.archive.org/web/20070203164304/http://www.ipcc.ch/SPM2feb07.pdf];
Overpopulation is a Myth, [online: www.overpopulationisamyth.com/].
Total
0
Shares
Zobacz też
Thomas Kuhn
Czytaj dalej

Naukowe rewolucje pana Kuhna

"Zmiana paradygmatu" – ta ikoniczna fraza pochodzi z książki, która, jak niewiele innych, zaważyła na kształcie współczesnej filozofii nauki. Jej autor, Thomas Kuhn, kończyłby dzisiaj okrągłe sto lat.