Jestem naukowym totalitarystą!

Ostatnio na fanpejdżu jednej z partii politycznych (nie, żadnej z obecnie zasiadających w Sejmie) doszło do wymiany zdań na temat edukacji. Z dumą uradzono, że w demokratycznym państwie rodzice powinni decydować czego uczyć się będą ich pociechy! Cudownie, prawda?

Marzyłem, jak zapewne wielu innych Polaków, o ciekawej alternatywie wyborczej. Najlepiej o partii uosabiającej poglądy wolnościowe, która rzuci na nasze skromne państewko nieco libertariańskiego światła. Gdy już na taką trafiłem, potknąłem się o rogi diabła tkwiącego w programowych szczegółach. Postulat – Przestańcie nam mówić czego mają się uczyć nasze dzieci! – choć ładnie brzmi i stanowi logiczne przedłużenie innych haseł hołdujących obywatelskiej swobodzie, mocno mnie uwiera.

Wyobrażam sobie młody, ciekawy świata umysł sprowadzany na manowce psuedonauki niczym potulny prosiak, nieświadomie popychany na rzeź. Myślę o oszołomach, którzy po obejrzeniu youtubowych filmów o płaskiej ziemi i spotkaniach z UFO, zmaltretują intelektualnie swoje łatwowierne pociechy. I choć do wrażliwych nie należę, obraz obdzierania niezdolnego do obrony dziecka z pierwotnej ciekawości i racjonalizmu, wywołuje u mnie gęsią skórkę. 

Jeden z aktywnych użytkowników, wystosował wobec tych obaw (nie tylko moich), cieszącą się sporym uznaniem odpowiedź:

Tyle że to Ty definiujesz inne systemy jako nieracjonalne, głupie, zabobonne etc. Ale skąd wiesz, że to akurat TY masz rację, a nie inni? Ponawiam odwołanie do kuhnowskich paradygmatów naukowych. Podane przez Ciebie wskaźniki NIE SĄ kryterium obiektywnym, zatem nie można na ich podstawie jednoznacznie ocenić, czy dany system edukacji faktycznie jest lepszy lub gorszy, czy absolwent jednego bądź drugiego systemu jest lepszy lub gorszy itd. Mogę się na potrzeby dyskusji zgodzić z twierdzeniem, jakoby jakość systemu edukacji przekładała się na wyższy stopień wyedukowania społeczeństwa, jednakże co w przypadku, gdy mamy “błąd w systemie” i zamiast nauczać, ze wartość jest subiektywna, uczy się laborystycznej teorii wartości? to tylko taki jeden z przykładów. równie dobrze systemowe szkoły mogą też uczyć innych bredni, a mimo wszystko absolwentów uważa się za wyedukowanych, wykształconych, “oświeconych” mimo, iż ich wiedza nadaje się do kosza.

Jako że nie ma obiektywnych kryteriów oceny tegoż, dalsza dyskusja jest raczej jałowa, bowiem albo dopuścimy pewną oddolną, naturalną selekcję poprzez interakcje społeczne, albo będziemy optowali za narzucaniem stanowiska jednych drugim pod przymusem. Na to drugie nie ma w środowisku libertarian miejsca.

Po tej wypowiedzi uświadomiłem sobie, że – przynajmniej w kwestii nauki – poglądy libertariańskie są mi obce. Z przymrużeniem oka powiedziałbym wręcz, że bliżej mi do naukowego autorytaryzmu czy nawet totalitaryzmu. Rozumiem walory wolności, każdy chce mieć prawo do własności prywatnej, płacić niskie podatki, korzystać ze swobody gospodarczej i mówić co mu tylko ślina na długi jęzor przyniesie. To wszystko brzmi świetnie, ale niestety nawet najlepszy światopogląd można sprowadzić do absurdu. Wynaturzenia pojawiają się niemal zawsze gdy goniąc za jedną z wartości, zaczynamy lekceważyć wszystkie inne. Moim zdaniem, piękna na papierze dowolność edukacyjna, jest właśnie takim przypadkiem.

Według wszelkich słowników pojęcie nauki zawsze będzie wiązać się z logicznym rozumowaniem, badaniami, próbą weryfikacji i odsłanianiem rzeczywistości. Rzecz jasna częścią nauki zawsze pozostaną spory, interpretacje i zmienne koncepcje, jednak trzeba postawić gruby mur między niewykluczoną w świetle aktualnego stanu badań i podpartą konkretnymi przesłankami hipotezą, a bajaniem stojącym w oczywistej opozycji do metodologii i obserwacji. Nie widzę przeszkód aby opowiadając uczniom o  wymarciu dinozaurów, przedstawić im zarówno scenariusz uderzenia meteorytu, jak i teorię eksplozji supernowej w bliskim sąsiedztwie Ziemi. Odstrzeliłbym jednak nauczyciela wmawiającego podopiecznym, że wielkie gady tak naprawdę nigdy nie istniały lub wybili je przybysze z kosmosu. Święta wolność pozwala na wróżenie z fusów, pisanie listów Świętego Mikołaja, poszukiwanie wielkiej stopy i stosowanie środków homeopatycznych. Niech będzie – ale samo rzucenie hasła nie czyni go jeszcze nauką. 

Wolność słowa? Bardzo proszę. Wolność bycia idiotą? Czemu nie. Wolność wychowania… Nawet najwięksi liberałowie i libertarianie zgodzą się, że trzeba bronić dzieci przed przemocą fizyczną i terrorem psychicznym. Dlaczego więc nie przed ignorancją?

Total
0
Shares
Zobacz też