Głupota na niedzielę: urojona wizja ateizmu

“Po jedenaste, nie będziesz głupot w internetach pisał”. Sądzę, że przydałoby się dopisać do Dekalogu tego typu aktualizację.

O tym, że pewne rejony internetu stanowią pola przygotowane pod starcia wierzących z ateistami, nikogo nie trzeba przekonywać. Nie będę się spierał – winę ponoszą oba środowiska – bo i w jednym i w drugim pieniaczy oraz fanatyków nie brakuje. Dziś chciałem nawiązać do artykułu Ateizm, czyli urojona wizja człowieka, który niewątpliwie wyszedł spod ręki jednej z takich osób. Być może nie jest to materiał pretendujący do złota w kategoriach agresji i głupoty, ale na podium pewnie by się załapał. Na uwagę zasłużył przez intrygującą osobę autora, podającego się za księdza, doktora psychologii.

Już drugi akapit kipi wydumanymi tezami, opartymi o jego własny, mocno skrzywiony obraz rzeczywistości:

Wspólną cechą ateistów, z którymi miałem kontakt, jest to, że sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli, iż to właśnie systemy ateistyczne doprowadziły do najbardziej okrutnych dyktatur oraz do największych zbrodni w historii ludzkości. W dziejach człowieka żadna marginalna mniejszość – a do takiej należą ateiści – nie dokonała zbrodni na tak wielką skalę, jak właśnie ci, którzy usiłują urządzić świat bez Boga. Wygląda na to, że o ludobójstwach dokonanych przez ateistów wiedzą wszyscy poza… ateistami. Żaden ze spotkanych przeze mnie ateistów nie powiedział, że przeprasza za zbrodnie dokonane przez systemy ateistyczne i że on sam próbuje wyciągać wnioski z najnowszej choćby historii.

Warto zauważyć, iż autor nawet nie myśli o rozważeniu swoich słów. Podaną przez siebie informację – o rzekomej odpowiedzialności ateistów za największe ludobójstwa – przedstawia z miejsca jako niepodważalny fakt. Jeszcze się dziwi, że ateista jeden z drugim, nie zdaje sobie sprawy z czegoś tak oczywistego. Sam argument nie jest podparty całkowicie niczym. Poważne, śmiertelnie poważne oskarżenie zostaje rzucone ot tak, bez głębszej refleksji i próby jego potwierdzenia. W ten sposób dostajemy sympatyczny fundament z piasku, na którym budowana jest dalsza narracja, złożona głównie z dalszych, nieudowodnionych zarzutów. 

Osobną sprawą jest wciskanie między wiersze przekazu o marginalności ateizmu. W całym tekście nagminnie się nam przypomina, że ludzie niewierzący stanowią mniejszość. Aż trudno się pozbyć wrażenia, że ksiądz zdaje sobie sprawę z kompletnej bezwartościowości tego faktu (“Ich jest mniej, nie mogą mieć racji!”), ale i tak nie cofnie się przed wbiciem wrogiej ideologii kolejnej szpili. Nawet jeżeli się przy tym zniży do poziomu niezbyt rozgarniętego nastolatka.

Każdy system ateistyczny prowadzi do jakiejś formy dyktatury, gdyż ateiści przypisują sobie władzę decydowania o wszystkim. Przypisują sobie nawet władzę decydowania o życiu człowieka, a zatem władzę decydowania o tym, kogo wolno legalnie zabijać, a kogo ustanowione przez nich prawo będzie chronić. Ateizm prowadzi nie tylko do jakiejś formy dyktatury. Prowadzi także do jakiejś formy bałwochwalstwa. W ateizmie marksistowskim „bogiem” była partia komunistyczna i jej przywódcy, a w ateizmie liberalnym „bogiem” jest popęd, przyjemność czy pieniądze. Ateizm zawsze stawia coś ponad człowiekiem.

Ateizm równa się dyktaturze. I to każdy. Szkoda, że ksiądz nie pociągnął wątku, posuwając się w swoim rozumowaniu dalej. Przecież aby miało ono sens, a walory pobożności stały się jeszcze wyraźniejsze, należało wykazać a contrario, że społeczeństwa oparte na wierze ucisku i terroru obawiać się nie muszą. Przecież tak podpowiada nam logika. Skoro brak Boga według Dziewieckiego rodzi z automatu krwiożerczy totalitaryzm, to najwyraźniej ludzie wierzący, mogą czuć się bezpiecznie. Dziwnie to jednak brzmi w zestawieniu z dziejami świata, dosłownie obfitującymi w systemy teokratyczne najróżniejszego kalibru, którym nieobce było składanie ofiar, pogromy heretyków, czy krwawe wojny religijne. Będąc złośliwym mógłbym również zwrócić uwagę, że zbrodnie komunizmu, bo takiego przykładu użyto, nie były prowokowane względami teologicznymi a walką klas (formalnie), tudzież zwykłym imperializmem Związku Radzieckiego (faktycznie). Stosunek do wiary, choć w samej doktrynie marksistowskiej się pojawia, nie był paliwem dla czerwonej machiny.

Dziwi mnie, że autor tekstu posłużył się akurat takim orężem, które każdy z łatwością może obrócić przeciw niemu. Nawet osoba głęboko wierząca zdaje sobie sprawę, że religia w sposób dalece bardziej bezpośredni potrafiła przez całe wieku prowokować okrucieństwo. Jednakże, starając się podejść do tematu nieco poważniej niż ksiądz Dziewiecki artykułu, muszę zaznaczyć że jestem daleki od jaskrawego obwiniania wiary samej w sobie. Od dawna propaguję pogląd, że zdecydowana większość systemów, ideologii i światopoglądów, służy jedynie jako pretekst do masakr. Prawdziwe powody są znacznie bardziej przyziemne, wypływają z ekonomii, żądzy władzy lub zwykłej skłonności ludzi do agresji. Swoją drogą, interesujące jest również ostatnie zdanie. Czyżby ksiądz nie stawiał Kogoś ponad człowiekiem? Zazwyczaj spotykam się z zarzutem odwrotnym: podobno to ateiści umieszczają człowieka, jego dobro i zachcianki na pierwszym miejscu. Dla osoby bogobojnej rzecz niesłychana.

Żaden ze spotkanych przeze mnie ateistów nie powiedział, że przeprasza za zbrodnie dokonane przez systemy ateistyczne i że on sam próbuje wyciągać wnioski z najnowszej choćby historii.

To jeden z bardziej zabawnych fragmentów. Domagaliście się kiedyś przeprosin od spotkanego katolika za inkwizycję? Od znajomego kibica za wandalizm kiboli? Od przyjezdnego Anglika za wynik konferencji w Jałcie? Czym innym jest domaganie się przeprosin od Kościoła jako instytucji, a czym innym od poszczególnych wyznawców, którzy o grzeszkach papieży mogli nawet nie słyszeć. A z ateistami sprawa wygląda jeszcze gorzej, bo nawet nie posiadają żadnej zorganizowanej struktury, zbioru zasad czy wspólnej historii. Trudno w tym kontekście w ogóle używać terminu “system”, jak robi to autor. O ile muzułmanin, żyd czy chrześcijanin, powinien się przynajmniej starać przestrzegać wyznaczonych reguł, o tyle brak wiary (co logiczne) implikuje pełen indywidualizm. Nie widzę powodu dla poczuwania się do odpowiedzialności za czyny osób, których poglądy mogą być diametralnie rozbieżne niemal we wszystkim.

Po piąte, ateiści sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli o tym, że ogromna większość ludzi odkrywa w sobie te cechy – zwłaszcza zdolność poznania prawdy i podejmowania świadomych decyzji, a także zdolność do odpowiedzialności, miłości i wierności – których ateistom nie pozwala dostrzegać przyjęty przez nich system wierzeń. Świadomość, wolność i miłość to wyjątkowe zdolności człowieka, które nie są spotykane w świecie zwierząt, roślin czy minerałów. Wierzyć w to, że świadomy siebie i zdolny do miłości człowiek pochodzi od świata nieosobowego, to bardziej irracjonalne, niż wierzyć w to, że motyl potrafi swoimi skrzydełkami rozbić szybę pancerną.

Znów brak konkretnych danych. No ale skoro doktor insynuuje, że wszyscy ateiści wyrażają dany pogląd, to pewnie tak jest. A mówiąc poważniej: nigdy nie zaneguję pozytywnego wpływu religii na zachowania i postawy moralne niektórych jednostek oraz całych społeczeństw. Gorzej ma się sprawa wspomnianego zachęcania do poszukiwania prawdy. Niestety gonitwa za odpowiedzią, ogranicza się zazwyczaj do dopasowywania zdobytej wiedzy do wpajanego nam od dziecka modelu. Rzecz kłopotliwa, bowiem każdy system religijny posiada własny taki model, najczęściej sprzeczny z innymi. Oznacza to, że w najlepszym możliwym przypadku, do poznania pełnej prawdy zachęca ludzi tylko jedno ze wszystkich wyznań. Być może takie, które już wymarło lub jeszcze nie powstało.

Istnieje też możliwość, nie do przyjęcia w całym myśleniu życzeniowym pana doktora, iż świat funkcjonuje bez Wielkiego Projektanta. Lepiej ją jednak odrzućmy. Nie potrzebujemy racjonalnych argumentów, aby zauważyć irracjonalność takiego założenia.

Z tezami artykułu mógłbym się mocować jeszcze długo. Autor szczodrze obsypał mnie przykładami indoktrynacji, tendencyjności i skrajnego subiektywizmu. Jak wspomniałem na początku –takich materiałów (również ateistycznych, żeby nie było) wala się po sieci wiele – ale rzadko kiedy wychodzą one spod ręki doktora i adiunkta jednej z polskich uczelni. Właśnie fakt, że do tak bezwartościowych refleksji, podpartych jedynie domysłami i chciejstwem mógł dojść pracownik naukowy, wydaje się najbardziej żenujący. I muszę przyznać, że czytając go nie odczułem specjalnie podgrzewania odwiecznego sporu teistyczno-ateistycznego, gdyż w czasie lektura wywołała u mnie zupełnie inne przemyślenia. O tym w jak kiepski sposób prowadzi się takie dyskusje, jak często stosowane są pewne, wyświechtane i nietrafione argumenty, oraz jak mocno można kompletnie ignorować logiki.

Artykuł księdza Dziewieckiego nie tylko nikogo nie ubogaci, ale wręcz obraża inteligencję, tak ateistów jak i wierzących. 

Total
0
Shares
Zobacz też